Jesienna chandra

A to niespodzianka, dzisiaj ani słowa o pracy! 😉 Widząc pogodę za oknem, niezachęcającą do niczego, postanowiłam podzielić się z Wami moimi sposobami na jesienne przygnębienie, które w naszym kraju dopada chyba każdego o tej porze roku. Zobacz, jak niewiele trzeba, by poprawić sobie humor w sytuacji, gdy najlepszym rozwiązaniem na wszystko jest kocyk i kakałko.

Chodzę na spacery

W wielu poradnikach znajdziesz propozycję jakiejkolwiek aktywności fizycznej. I chodź ja też polecam jakikolwiek ruch (u mnie najwięcej endorfin wywołuje energetyczna zumba), specjalne miejsce na mojej liście mają spacery. Dlaczego? Ani to przecież dynamiczne, ani pozytywnie-męczące?

Spacer (zwłaszcza jednoosobowy) to dla mnie chwila wytchnienia. Czasami jest to okazja do pobycia tu i teraz – odnalezienia piękna w spadających liściach, zauważenia umykającego wcześniej detalu na kamienicy czy budynku pięknie porośniętego bluszczem (moja ostatnia “zdobycz”, mimo mieszkania w okolicy 5 lat…). Czasami to okazja do pobycia całkiem gdzie indziej i planowania kolejnych miesięcy. Czasami to okazja dla kreatywnej części mózgu by działała i wyskakiwała co chwilę z nowymi pomysłami. A czasami to sposób na pogłębienie swojej wiedzy z zakresu prowadzenia firmy i biznesu online dzięki słuchaniu podcastów – nogi wtedy same mnie niosą i nagle orientuję się, że moja tradycyjna rundka już za mną.

Słucham muzyki i tańczę, jakby nikt nie patrzył

Bo zazwyczaj nikt nie widzi 😉 Niedawno moje serce zdobyła piosenka „Brand New” Bena Rectora, gdzie występuje taki właśnie wers:

Like when I close my eyes and don’t even care if anyone sees me dancing

Autor piosenki wtedy czuje się właśnie brand new – świeży, nowy. Faktycznie, jest coś oczyszczającego w takim nieskrępowanym tańcu. Uczyniłam z tego nawet mój mały rytuał – do wymyślenia sobie takich rytuałach zachęcane są uczennice Latającej Szkoły, do której w tym roku „uczęszczam”. Taka chwilowa przerwa od pracy pomaga mi się wyluzować, odprężyć, bo przez chwilę nie przejmuję się zupełnie niczym. I nawet jesień wtedy niestraszna.

A pisząc ten wpis puściłam sobie jedną z ulubionych płyt mojego nastolecieństwa – “American Idiot” Green Day. Zaskakujące, że nadal znam każde słowo każdej piosenki 🙂 Lubię takie powroty – muzyka i dźwięki to dla mnie, obok zapachów, najlepsze przywoływacze wspomnień. Nagle widzę siebie kilkanaście lat wstecz, z grubym Oxfordem w ręce, tłumaczącą teksty. Temu zajęciu zawdzięczam moją znajomość angielskiego 🙂

Praktykuję jogę śmiechu

Ok, przyznam, to pierwsza jesień, kiedy wykorzystuję jogę śmiechu, bo poznałam ją dosłownie tydzień temu 🙂 Ale od razu postanowiłam włączyć ją do mojego repertuaru. Co stoi za jogą śmiechu? Otóż okazuje się, że mózg nie odróżnia, czy śmiejemy się szczerze, czy udajemy, i wszystkie dobrocie, które dzieją się w organizmie przy szczerym śmiechu dzieją się w nim też przy tym udawanym. Zresztą, wystarczy chwila śmiechu udawanego, żeby brzmiał on tak, że za chwilę przeradza się w prawdziwy 😉

Spróbuj mojego ulubionego, najprostszego ćwiczenia – “pigułka śmiechu”.

 

Wystaw przed siebie lewą dłoń. Prawą dłonią sięgnij po niewidzialną pigułkę. Szerokim, przerysowanym ruchem wsadź pigułkę do ust i głośno ją połknij. Po chwili zacznij się głośno śmiać – pigułka zaczęła działać! 😉 

 

Myślisz, że to bujda i nie ma prawa się udać? Spróbuj teraz! 🙂 Nie trzeba szukać dilera 😉

Otaczam się kolorami

Spacer po galerii handlowej, do której właśnie dotarły jesienne kolekcje, jest przygnębiający. Jeszcze przed chwilą na wieszakach uśmiechały się do nas kolorowe kąpielówki w palmy, różowe japonki (męskie też!) i kwieciste sukienki. Teraz spoglądają na nas smutno szare płaszcze, bordowe szaliki i spodnie khaki. W tej burości wyróżniają się jedynie Benneton i Desigual, ale kolory to ich przewaga strategiczna 🙂

Ja burości mówię nie i zakładam na głowę moją ulubioną, żarówiastopomarańczową czapę oversize. A ostatnio polubiłam się ze szminkami – pomarańcza, fuksja? Proszę bardzo! I wiesz co? W ogóle się nie przejmuję tym, że coś tam do czegoś nie pasuje.

Pomysły notuję zakupionym z myślą o czekających mnie gorszych chwilach kolorowym długopisem (od powrotu z Majorki, gdzie go kupiłam, każda chwila zdaje się być “ta gorsza”) z delfinkami. Post-ity mam w 4 kolorach i żaden nie jest tym standardowym, wyblakłożółtym.

Szarość i czerń przygnębiają!

Spotykam się ze znajomymi przy ulubionej kawie

Jesienna chandra - kawa

Niby oczywiste, ale czasami nawet nie mamy ochoty wyściubiać nosa z domu. Dlatego ja regularnie umawiam się ze znajomymi, najlepiej z dużym wyprzedzeniem, by głupio było odwołać. A przed wyjściem, żeby dodać sobie sił, wymyślam sobie, jaki kawowy specjał wypiję tym razem. I ile będzie w nim kawy, a ile bitej śmietany.

Uwielbiam wymienianie się aktualnościami i planami. Wsparcie, jakie dostaję, gdy czasem skarżę się, jak ciężko jest samemu prowadzić firmę, jest nieocenione. Tą energią mogłabym potem ogrzać mieszkanie 🙂

 

Daję sobie zgodę na odpoczynek

A czasami po prostu przychodzą takie dni, że faktycznie kakałko i kocyk to najlepsi przyjaciele. Brak ochoty na robienie czegokolwiek, na interakcje społeczne (introwertyk here), na pokazywanie się publicznie, na ćwiczenia fizyczne, na pisanie postów na bloga, nawet na tak mało wymagającą czynność, jak przeglądanie Facebooka.

I wiesz co? Mimo natłoku obowiązków, po prostu pozwalam sobie na taki dzień wyjęty z życia.

Jeśli totalnie nie mam na nic ochoty, to prawdopodobnie mój organizm mówi mi, że czas zwolnić. Odpocząć. Wyczyścić głowę. I to jest całkowicie ok. Nie daj sobie wmówić, że marnujesz czas. Nie daj sobie wmówić, że skończy się świat, gdy nie umyjesz dziś podłóg, a naczynia przeleżą pół dnia w zmywarce. Nie daj sobie wmówić, że Twój biznes upadnie z hukiem, gdy przez jeden dzień nie pojawisz się w social media albo nie odpowiesz na maile.

Nie jesteś maszyną, którą wystarczy naprawić według instrukcji. Jesteś człowiekiem, który ma prawo mieć gorszy dzień, czuć się niewyraźnie albo po prostu, do cholery, odpocząć.

Jakie Ty masz sposoby na jesienną chandrę?