trudne emocje we własnym biznesie

Zdjęcie autorstwa Andrea Piacquadio z Pexels

Życie przedsiębiorcy nie jest usłane różami – ale przecież nie wybieramy go dlatego, że chcemy, żeby nam było gorzej! A jednak często spotykam się z tym, że ktoś żałuje, że porzucił etat lub czuje, że nie jest źle, ale w biznesie często bywa gorzej, niż na etacie! Co zrobić z takimi myślami? Jak sprawić, by się nie pojawiały? Przeczytaj!

Dlaczego rzuciłam etat

Niedawno minęło 5 lat (!), odkąd założyłam firmę. Wspominałam sobie, co spowodowało, że ją założyłam, a potem ostatecznie rzuciłam etat z obietnicą: „nie wracam!”. Przypomniałam sobie, jakie emocje mi towarzyszyły:

  • rozczarowanie, bo pracodawcy wiele obiecywali w kontekście rozwoju, a nic z tego nie wychodziło,
  • frustracja, bo dobre pomysły były ignorowane lub „niedasiowane”,
  • złość, bo traktowano nas czasem jak przedszkolaki (a gdy o tym głośno powiedziałam na spotkaniu, szef mi to wytknął na ocenie rocznej :D).

Założyłam firmę, bo chciałam inaczej. Chciałam się rozwijać, realizować pomysły, bez kontrolującego szefa nad głową, za to z pełnym zaufaniem do siebie. Myślałam sobie: “noo, teraz NARESZCIE będę robić TYLKO to, na co mam ochotę! Będę pracować, kiedy będę chciała! Będę brać urlop, kiedy będę chciała!”.

Pierwsze miesiące to była sielanka. Pojawiali się pierwsi klienci, konsekwentnie budowałam swoją markę, cały czas jechałam na wysokiej energii zmiany, „czegoś nowego” i – w końcu – mojego.

Jednak gdy opadły te emocje związane z zachwytem nowością, wkrótce okazało się, że dopadają mnie… rozczarowanie, frustracja, złość. Czyli dokładnie te emocje, których po rzuceniu etatu już miało nie być!

Skąd się biorą trudne emocje we własnym biznesie?

To historia nie tylko moja, ale też wielu moich Klientek treningu mentalnego czy znajomych prowadzących własne biznesy. Po tej fali początkowego zachwytu i haju zderzyły się ze ścianą, bo okazywało się, że wcale nie jest tak pięknie, jak sobie wyobrażały. Ba, niektóre wprost mówiły, że na etacie było lepiej! Bo chociaż fajni ludzie i wynagrodzenie na czas, stałe, co miesiąc.

Miał być czas dla siebie, realizowanie pomysłów, praca z fajnymi klientami i nieograniczone zarobki, a tymczasem nadgodzin w tygodniu robiły więcej niż na etacie przez kwartał, nie miały czasu na własnej projekty, bo były zawalone pracą dla klientów, którzy nie zawsze byli tacy fajni, a zarobki ledwo starczały na ZUS.

Dlaczego tak bywa? Skąd ta frustracja, smutek i złość, skoro miało być tak pięknie? Znalazłam kilka przyczyn:

  • mentalność etatowa – choć zakładamy własne firmy, to mentalnie wciąż tkwimy na etacie. Skutkuje to np. wysiadywaniem “dupogodzin”, czyli pracy dla samej pracy, bo jeszcze nie minęła 16. Drugi skutek – skupienie na działaniach operacyjnych, zamiast na działaniach strategicznych. I trzeci, najmocniejszy – traktujesz siebie jako podwładną klientów, zamiast równorzędną partnerkę biznesową, przez co klienci włażą Ci na głowę i zgadzasz się na zbyt wiele.
  • wysokie oczekiwania bez odpowiedniego przygotowania – mamy wobec własnego biznesu wiele oczekiwań, ale nie zawsze wiemy, jak go poustawiać (np. pod kątem modelu biznesowego), by je spełniał.
  • traktowanie biznesu jako “swojego dziecka” albo chociaż najważniejszego dzieła – jesteśmy tak mocno przywiązane emocjonalne do swojego biznesu, że każde potknięcie odczuwamy osobiście i wyolbrzymiamy porażki. To też prowadzi do tego, że…
  • wstydzimy się szukać pomocy – no bo jak tu się przyznać, że nam nie idzie, skoro to takie nasze wymuskane dziełko, którym tak się chwalimy? A już samo zwierzenie się komuś może pomóc. Zyskamy też przekonanie, że nie jesteśmy z tym wszystkim same.

Czego mi zabrakło na początku prowadzenia biznesu

Czego zabrakło u mnie? Cóż, z dzisiejszego punktu widzenia zauważam wiele błędów (5 największych opisałam w tym poście na Instagramie). Jednak bardzo ważne było to, o czym wiedziałam na samym początku… ale nie posłuchałam tego.

Gdzieś na początku tego artykułu napisałam: „za to z pełnym zaufaniem do siebie”. I tego zabrakło.

Minęło sporo czasu, zanim w ogóle zaczęłam nazywać siebie przedsiębiorczynią. Minęło zdecydowanie zbyt wiele czasu, zanim zaczęłam traktować siebie jak równorzędną partnerkę biznesową wobec klientów, zamiast traktować ich jako łaskawych panów, którzy dają mi pieniądze. Minęło sporo czasu, bym poczuła się pewna siebie w roli właścicielki firmy i bym nauczyła się pracować nad firmą, a nie tylko w niej.

A to dlatego, że nie zaufałam sobie, tylko oglądałam się na innych. Porównywałam się z innymi, pomimo że prowadzili oni firmy dużo dłużej lub w całkiem innej branży. Kopiowałam rozwiązania innych bez refleksji, czy u mnie też się sprawdzą. Nie ufałam intuicji w kontekście tego, z kim chcę pracować, tylko stwierdziłam, że będę pomagać KAŻDEMU, w tej sposób rozszerzając potencjalną grupę docelową (a w końcu komunikatami marketingowymi trafiając w nicość).

Zrozumiałam, że potrzebuję zmian w swoim biznesie, by przestał być źródłem frustracji, rozczarowania i złości, a zaczął w końcu przynosić satysfakcję, radość i poczucie lekkości, wolności, swobody. Wymagało to działań w trzech obszarach: strategicznym (dopracowanie modelu biznesowego, grupy docelowej, komunikacji marki), operacyjnym (delegowanie zadań, rezygnacja z niektórych działań) a przede wszystkim – mentalnym (“awans” w głowie z podwładnej na szefową firmy). Na tym znam się najlepiej 🙂

Dlatego przygotowuję dla Ciebie program online “Mój Biznes, Moje Zasady”, który wystartuje już w lipcu. By nie przegapić, zapisz się do mojego newslettera “Spokojne Listy” (formularz poniżej) lub napisz bezpośrednio do mnie, jeśli odnajdujesz siebie w powyższym wpisie 🙂

 

 

Spodobało się? Pomogłam Ci?
Postaw mi kawę, bym mogła tworzyć więcej treści! :)
Wypiję za Twoje zdrowie :)