Czy w dobie video i skracającego się czasu naszej uwagi jest jeszcze sens wydawać e-booki? Czym tak naprawdę zajmuje się redaktor i korektor? Co możemy zyskać, gdy zainwestujemy w porządne wydanie e-booka, a co stracić, gdy tego nie zrobimy? Odpowiedzi na te i więcej pytań poznasz w tym odcinku.

Dr Julita Paprotna
Copywriterka i redaktorka z wieloletnim doświadczeniem na rynku wydawniczym. Doktorka od literatury, która pomaga przedsiębiorczyniom ogarniać treści. Projektuje teksty sprzedażowe, poprawia ebooki. Uczy, jak pisać, by osiągać cele. Entuzjastka prostej polszczyzny i języka inkluzywnego.


Notatki do odcinka

 

Spodobało się? Pomogłam Ci?
Postaw mi kawę, bym mogła tworzyć więcej treści! 🙂
Wypiję za Twoje zdrowie 🙂


Transkrypcja – podcast do czytania

EW: Cześć, z tej strony Emilia Wojciechowska. Jestem trenerką mentalną biznesów online i prowadzę dla Ciebie podcast „Niezarobiona jestem”, w którym uczę, jak osiągać więcej, stresując się mniej.

Odcinek 51 – Czy e-booki wymierają? Rozmowa z Julitą Paprotną. Czy w dobie wideo skracającego się czasu skupienia uwagi jest jeszcze sens wydawać e-booki? Czym tak naprawdę zajmuje się redaktor i korektor? Co możemy zyskać, inwestując w porządne wydanie e-booka, a co stracimy, jeśli tego nie zrobimy? Odpowiedzi na te i inne pytania poznasz w tym odcinku.

Moją dzisiejszą gościną jest dr Julita Paprotna. Copywriterka i redaktorka z wieloletnim doświadczeniem na rynku wydawniczym. Doktorka od literatury, która pomaga przedsiębiorczyniom ogarniać treści, projektuje teksty sprzedażowe, poprawia e-booki. Uczy, jak pisać, by osiągać cele. Entuzjastka prozy, polszczyzny i języka inkluzywnego. Zapraszam serdecznie do wysłuchania naszej rozmowy i przepraszam za to, jak brzmi mój głos.

Cześć Julito, Witam Cię serdecznie w moim podcaście.

JP: Cześć, dzień dobry.

EW: Ale fajnie Cię tu mieć! Fajnie tu z Tobą rozmawiać. No to zacznijmy tradycyjnie, jak to w moim podcaście od głębokiego oddechu, żebyśmy i my, i nasi słuchacze.

JP: To się przyda. [śmiech]

EW: Tak, przyda się! Przyda się, żeby się skupić, żeby się trochę uspokoić, odstresować. Jeden głęboki, uważny oddech. Zapraszam.

[wdech, wydech]

EW: Dzięki wielkie. Miałam z tym trochę problem, co pewnie słychać w moim głosie [śmiech Emilii, śmiech Julity], ale nie możemy dłużej tego odcinka przekładać w nieskończoność, bo już od dawna się umawiamy…

JP: Tak jest!

EW: …A musimy porozmawiać o ważnym temacie, jakim są e-booki. Od strony marketingowej, od strony marki, od strony wizerunku, od strony promocji, także omówimy sobie temat e-booków od A do Z, a nawet Ż i Ź. Na koniec mamy dla Was fajną niespodziankę, ale to na końcu.

JP: Słuchajcie do końca!

EW: Tak, koniecznie słuchajcie do końca. Dawajcie suby, dawajcie łapki w górę [śmiech Julity] na youtubie tak, na youtubie też jest ten odcinek, więc dawajcie suby, dawajcie łapki w górę, na Spotify dawajcie piąteczkę i też subskrybujcie, gdzie tam tylko słuchacie to subskrybujcie, to będzie fajnie. To wtedy więcej osób posłucha tego fajnego podcastu. To zacznijmy. Julito, jesteś fanką i ewangelistką e-booków… [śmiech Emilii i Julity]

JP: Oho, widzę, że wjeżdżamy już tutaj na ostro w Bieszczady! [śmiech Julity] 

EW: Opowiadasz o nich od różnej strony. I od strony marketingowej, od tej takiej językowej, korektorskiej i też od strony sprzedażowej, a raczej o tym, jak np. nie sprzedawać e-booków albo jak nie sprzedawać kursów o sprzedaży e-booków [śmiech Emilii i Julity]. O tym też sobie porozmawiamy. Ale powiedz mi, dlaczego e-booki?

Dlaczego uważasz, że to są fajne produkty w czasach, kiedy tak naprawdę wszyscy mówią: Wideo, wideo, rolki, krótkie formy! A tutaj e-book, która jest oczywiście formą pisaną. Dlaczego Ty je polecasz?

JP: Wiesz co, oba te formaty mają swoje wady i zalety. Myślę, że mogą się dopełniać, ale nie mogą się wymieniać. Czyli to, co jesteś w stanie przekazać za pomocą wideo, niekoniecznie uda Ci się przekazać w e-booku i odwrotnie. Bo mamy zupełnie inne narzędzia do tego, żeby przekazywać te informacje. Jeżeli masz e-book, to łatwiej jest się po nim poruszać niż kiedy masz do czynienia z jakimś długim wideo.

Łatwiej jest Ci coś w nim wyszukać, zwłaszcza jeżeli to jest dobrze złożone. W PDF-ie możesz sobie bez problemu wpisać jakieś słowo i nawet na tej podstawie coś sobie wyszukać czy odnaleźć w spisie treści. Nie musisz np. przewijać całego materiału. Więc pod kątem takiej dostępności czy odświeżania sobie wiedzy to jest na pewno wygodniejsze. Możesz też czytać e-booka bez dostępu do audio.

Oczywiście, w tych lepiej przygotowanych kursach i gdy przygotowują je ludzie z bardziej otwartą głową to myślą już i dostępności i są napisy, ale w niektórych kursach jeszcze tego nie ma. Z e-booków możesz korzystać praktycznie w każdej chwili. Jeżeli tylko masz dostęp do telefonu, nie musisz używać nawet komputera. W każdym momencie możesz wrócić do tej wiedzy, która jest tam zawarta.

Więc pod kątem takiej użyteczności od strony użytkownika to jest właśnie ta przewaga e-booków nad wideo. No oczywiście można by dyskutować w drugą stronę (przewaga wideo nad e-bookami), ale to nie jest temat, którym się dzisiaj zajmujemy [śmiech], więc będę trochę bronić e-booków. I oczywiście nie jest absolutnie tak, że ludzie już w ogóle nie czytają itd.

Bo jednak nawet w wideo, często w rolkach mamy podpisy „Sprawdź opis”, prawda? Bo nie da się wszystkiego przekazać w krótkim wideo. Jeżeli chodzi o e-booki od strony twórcy, twórczyń, to jest to też wygodna forma do zebrania wiedzy, która nie wymaga tak naprawdę jakichś szczególnie dużych przygotowań. Czyli nie musisz mieć wybitnego sprzętu, żeby wyprodukować e-booka, napisać go.

Tak naprawdę wystarczy Ci podstawowy program do pisania. I to nawet nie musi być Word, tylko dokumenty Google, które są całkowicie bezpłatne. Tak naprawdę każdy edytor tekstowy i to Ci tak naprawdę wystarcza. Nie musisz mieć żadnych lamp, żadnego sprzętu do nagrań, nie musisz myśleć o tym jak wyglądasz i nie musisz pokazywać swojej twarzy. Więc siadasz i piszesz. Oczywiście czasem musisz zrobić jakiś risercz, ale nie zawsze.

Tak naprawdę w wielu przypadkach ten risercz masz już w głowie, bo dajmy na to, jeżeli pracujesz w usługach i kontaktujesz się z klientami jeden na jeden, to w trakcie rozmów wiesz, z jakimi problemami się spotykają, z czym do Ciebie przychodzą i na tej podstawie możesz sobie zbierać swój własny materiał, żeby później zebrać to w jakąś taką pigułkę i wsadzić w e-booka.

I to jest też świetny sposób na to, żeby udostępniać swoją wiedzę szerszemu gronu odbiorców, bo masz ograniczone zasoby chociażby czasu na konsultacje, a dzięki takiej formie e-booka możesz tę wiedzę przekazywać większej liczbie osób i możesz też odciążyć się, jeżeli chcesz zrezygnować z tych konsultacji jeden na jeden, bo zajmują Ci za dużo czasu i nie chcesz już przeliczać swojego czasu na pieniądze, to wtedy tak zwany dochód pasywny wchodzi w grę.

Oczywiście trochę się śmieję z tym dochodem pasywnym, bo pod kątem sprzedażowym to też nie jest tak, że rzeczywiście wydajesz e-booka i zapominasz o nim, bo niestety to tak nie działa i w biznesie musisz pamiętać o kampaniach sprzedażowych i odświeżać co chwilę wiadomości, ale na pewno zajmuje to mniej czasu niż taka codzienna praca z klientem jeden na jeden.

EW: To już temat sprzedaży e-booków. Czy myślisz, że w ogóle w tych czasach jeszcze da się na e-bookach zarabiać?

JP: Oczywiście, że tak. I znam dużo takich przykładów osób, które rzeczywiście wykręcają fajne przychody czy dochody na e-bookach. Więc absolutnie moim zdaniem to jest forma, która się nie starzeje. Kwestia tylko tego, żeby dobrze dobrać materiał, który sprzedajesz w formie e-booka. Bo tak jak mówię, są formaty, które w niektórych przypadkach lepiej się sprawdzą.

To jest tak, jak z książkami, prawda? Mamy mnóstwo książek papierowych dostępnych na rynku i część z nich nie będzie wykręcać jakiejś supersprzedaży. Ale są takie osoby, które zarabiają naprawdę miliony rocznie na sprzedaży swoich książek, a wydawałoby się mogłyby już odejść gdzieś do lamusa.

EW: To jest ciekawe, że mimo wszystko nikt nie kwestionuje sprzedaży książek papierowych czy nawet w formie e-booków do czytania na czytnikach. Nie wiem, może marketingowcy mają z tym jakiś problem i ciągle wieszczą koniec e-booków. I teraz wszystko na wideo. To jak to jest? Dlaczego książki są okej, a e-booki takie wiedzowe dla naszej marki osobistej nie są okej?

JP: Wiesz co, wydaje mi się, że to może być tak naprawdę i psychologia sprzedaży, i to, że te książki papierowe kojarzą nam się z jakimś prestiżem, i e-booków, w pewnym momencie zaczęło wychodzić tak dużo, że zostaliśmy nimi w jakiś sposób przytłoczeni. I był taki trend, że rzeczywiście każdy, kto tylko zaczynał czy miał swoją markę, to wydawał e-booka.

Trochę bez ładu i składu, bez przeprowadzenia badania rynku, bez pomyślenia w ogóle o potrzebach swoich klientów czy przyszłych czytelników, byle tylko mieć ten produkt. No i wydaje mi się, że to był taki trend, na którym sporo osób się wybiło, a sporo osób stwierdziło, że to zupełnie nie ma sensu, bo zaczęły powstawać rzeczywiście takie e-booki, które nie dawały jakiejś dużej wartości. I ludzie zaczęli się też zniechęcać do tych e-booków.

Moim zdaniem tak to wygląda. Natomiast pod kątem sprzedażowym wiadomo, że wszyscy lubią trendy i jeżeli już długo mamy trend na e-booki, to on zacznie w pewnym momencie przygasać, bo chcemy czegoś nowego, czegoś świeżego, nową platformę, nowy sposób komunikacji. Ale to nie znaczy, że on wymrze całkiem, tylko może rzeczywiście zostaną te e-booki, które faktycznie mają sens i które przekazują wiedzę.

I myślę, że jeżeli ktoś naprawdę dobrze przygotuje w takiej formie swoje materiały, to one przyniosą mu i zysk, i dobry PR i rozpoznawalność, i ludzie będą z tych materiałów korzystać i będą do nich wracać. Ale tak jak mówię, to musi być przede wszystkim zrobione, jakby to moja babcia powiedziała, z pomyślunkiem.

EW: [śmiech] No właśnie, z pomyślunkiem, czyli co możemy zrobić, na co zwrócić uwagę, żeby nasz e-book wyróżniał się pozytywnie na rynku pod kątem jakości, zawartości i wyglądu?

JP: Na samym początku musimy sobie zadać pytanie, w jakim celu my to w ogóle robimy? I od tego zaczynamy tak naprawdę wszystko, każde nasze działania marketingowe i nie tylko marketingowe. Cel. Musimy mieć swój jasny cel. Po co my to robimy? Musimy umieć odpowiedzieć na pytanie, co dajemy swoim odbiorcom, czytelnikom?

Czy to niesie dla nich jakąś wartość, która będzie dla nich przydatna i którą rzeczywiście będą wykorzystywać do rozwiązywania jakichś swoich problemów czy trudności. Później, jeżeli już wiemy, że ten nasz e-book jest tym, co rzeczywiście się ludziom przyda i rzeczywiście będą chcieli go czytać, to zaczynamy myśleć o tym, żeby wyglądał profesjonalnie i był użyteczny.

I tutaj przychodzimy do mnie na przykład, żeby porozmawiać o całym procesie wydawniczym, żeby dobrze ten proces zaplanować, żeby zatrudnić osoby, które mają doświadczenie i wiedzą, jak to zrobić. I rzeczywiście te e-booki, które są profesjonalnie przygotowane pod każdym kątem – merytorycznym i pod kątem całej oprawy, języka, składu, wyglądu, estetyki – wyróżniają się na tle tych, które są składane gdzieś na kolanie, w Canvie jeszcze na podstawie tekstów, które wypluł czat GPT, bez żadnej korekty, redakcji itd.

EW: To straszne. Teraz przecież są webinary, które wprost mówią, jak zarobić na e-bookach x milionów złotych, mając do dyspozycji tylko Canvę i czat GPT.

JP: Tak. I ja nie wiem szczerze powiedziawszy, czy faktycznie komuś udało się wykręcić jakiś superprzychód na podstawie tak zrobionego e-booka. Do mnie, o zgrozo, coraz częściej trafiają teksty, które są pisane przez GPT i ja to widzę, ale autorzy czy autorki w ogóle na początku mi tego nie komunikują. I tutaj już mam bardzo duży zgrzyt, bo jeżeli ktoś chce w jakiś sposób to zataić, to ja nie wiem, czy ma dobre intencje i czy rzeczywiście chce dla tych swoich czytelników dobrze.

Więc na to trzeba uważać. I myślę, że takie e-booki pisane właśnie, a nawet nie pisane, bo one są generowane, i co innego wspierać się czatem GPT. To jest bardzo dobre narzędzie do pracy z tekstem i do pracy nad naszymi pomysłami. Natomiast absolutnie nie nadaje się, przynajmniej na ten moment, do tego, żeby zarabiać na e-bookach produkowanych czy generowanych bezpośrednio przez ten czat, zwłaszcza bez jakiejkolwiek weryfikacji tego, co jest w środku i bez żadnej redakcji językowej.

To się absolutnie nie nadaje do niczego. Jeżeli połączymy to z brakiem umiejętności operowania w składzie i w Canvie, to mamy przepis na katastrofę i ta katastrofa się nie będzie dobrze sprzedawać. Więc moim zdaniem to jest zupełnie wyrzucanie czasu i pieniędzy w błoto, bo w tym samym czasie jesteśmy w stanie zastanowić się nad tym, co my faktycznie jako twórcy, twórczynie marki jesteśmy w stanie dać swoim odbiorcom i stworzyć jakiś szkielet, który później wypełnimy swoim tekstem i który będzie zawierał sprawdzoną wiedzę, który będzie nie będzie miał żadnych błędów merytorycznych i będzie dobrze przygotowany językowo.

EW: A po czym poznałaś, że to były teksty z czata czy z bety?

JP: Jeżeli pracujesz na co dzień z czatem GPT, to znaczy korzystasz z niego, to zauważysz, że on w bardzo specyficzny sposób generuje te treści, np. nadużywa słowa „kluczowy”. Tam wszystko jest kluczowe. Jest kluczowy element, jest kluczowy wniosek, wszystko jest kluczowe. Po drugie, nawet pod kątem struktury widzisz, że jest nagłówek, po nagłówku jest dwukropek i dalszy ciąg akapitu jest pisany wielką literą.

Nas się nie uczy w ten sposób pisać. Zresztą nawet jeżeli byś napisała to w Wordzie, to prawdopodobnie by poprawił na małą literę. Jeżeli wiesz, jak wyglądają teksty generowane przez czat GPT bez żadnej ingerencji, to po prostu to zauważasz. Po drugie, czat często wykracza się na konstrukcjach w języku polskim i widzisz, że są to kalki z języka angielskiego, które nie zostały w żaden sposób dostosowane do polskiej gramatyki.

Czyli teoretycznie ma to sens, ale jak się wczytasz to ten sens się gubi i przede wszystkim gubi się właśnie gramatyka czy odmiana fleksji rzeczowników lub przymiotników.

EW: Okej. I co potem? Konfrontujesz się z takim klientem? Czy to jest coś, co warto zrobić?

JP: Tak. Ja jestem bardzo szczera i otwarta w tej kwestii i piszę wprost, że to jest tekst generowany przez sztuczną inteligencję i że mnie tak naprawdę nic do tego, kto, co robi z tym tekstem. Natomiast jeżeli ja mam poprawiać taki tekst, to zdecydowanie nie za taką stawka, którą normalnie oferuje klientom.

Ja wiem, w jaki sposób te teksty są pisane i rzeczywiście można je przynajmniej pod kątem językowym, bo za merytorykę odpowiada w tym momencie autor czy autorka, te teksty można doprowadzić do jako takiego porządku, natomiast trzeba im poświęcić zdecydowanie dużo więcej czasu i to zakłada dużo większy nakład pracy z mojej strony, żeby coś takiego rzeczywiście dopasować. Ja oczywiście tego nie popieram.

Najgorszym przypadkiem są teksty, które opierają się na badaniach naukowych. To jest kosmos. Ja nawet chyba nagrałam na ten temat rolkę Instagramie. Czat GPT ma taką wadę, że on generuje jakby źródła naukowe i potrafi wskazać np. czasopisma naukowe, w których są jakieś źródła, jakieś artykuły na które się powołuje.

Tylko w momencie, w którym Ty chcesz sprawdzić i dotrzeć czy rzeczywiście ten artykuł istnieje, nie masz takiej możliwości, bo okazuje się, że rzeczywiście czasopismo istnieje, ale np. czat nie podał dokładnego numeru tego czasopisma. Jest to np. rocznik, który jest wydawany np. od lat siedemdziesiątych jest wydawany i nie masz pojęcia, w którym roczniku ten artykuł się znajduje, kto jest jego autorem, kto te badania przeprowadził.

Więc to jest żadne źródło naukowe. I to są chyba najgorsze sytuacje, w których ludzie chcą przeskoczyć na ten bardziej profesjonalny poziom i odwołać się do źródeł naukowych, ale chcą to zrobić na skróty. To się nie udaje. To nie ma sensu. I to jeszcze bardziej obniża poziom ich pracy, bo łatwo można zweryfikować, że te źródła po prosu nie istnieją.

EW: A to ciekawe.

JP: Tak. Taka sytuacja.

EW: Właśnie tak na skróty. To jest coś takiego, co mi się kojarzy właśnie z tymi wszystkimi webinarami, które uczą, jak zarabiać w biznesie online. Te takie różne skróty: szybko, już, zaraz, w 14 dni, w 7 dni w 3 dni zarób 10 tysięcy złotych. Ale właśnie jaka jest ta wartość dla czytelnika, dla odbiorcy, dla klienta? Z tego, co widać to żadna.

JP: Tak. Nie da się tego zrobić. Sama wiesz, prowadząc swój biznes, że nie ma dróg na skróty. Po prostu, jeżeli jest praca do wykonania to trzeba usiąść i ją zrobić. I nie ma tutaj żadnej magii, która pomoże Ci przeskoczyć to wszystko. Chyba, że masz naprawdę duże zasoby finansowe i możesz sobie pozwolić na zatrudnienie ludzi do wszystkiego dookoła.

Ale to nie jest sytuacja, w której startujesz dopiero ze swoim biznesem. Bo na początku nikt takich zasobów nie ma, więc to jest po prostu niemożliwe do osiągnięcia.

EW: Niektórzy wręcz radzą, żeby zatrudnić sobie ghostwritera do napisania treści e-booka. Co mówisz na to Ty i co mówi na to prawo?

JP: Prawo jest w tej kwestii dosyć jednoznaczne i mówi, że to jest po prostu nielegalne w świetle polskiego prawa. To znaczy tak, możesz zatrudnić osobę, która napisze dla Ciebie e-booka i która będzie wymieniona jako autor czy autorka na stronie tytułowej np. dla Twojej marki. Prawa autorskie są niezbywalne, czyli możesz udzielić licencji na Twoje prawa majątkowe.

Mam nadzieję, że teraz nic nie kręcę. Możesz zrzec się honorarium, możesz udzielić licencji do wykorzystywania tego tekstu, ale to dalej będzie Twój autorski tekst. Czyli to Ty powinnaś być pod nim podpisana. Polskie prawo nie przewiduje takiej sytuacji, w której ktoś inny pisze książkę, a ktoś inny się pod nią podpisuje.

I z perspektywy twórcy jest to bardzo ryzykowna sprawa, bo nie ma takich umów prawnych, które zapewniłyby ci stuprocentowe bezpieczeństwo i to, że np. za kilka lat twoja ghostwriterka upomni się o te swoje prawa i np. zakaże Ci dalszej dystrybucji tego e-booka, albo pójdzie z Tobą do sądu, bo okaże się, że napisała bestseller, a zarobiła z tego np. 4 tysiące, a Ty 2 miliony. T

ak, operując już takimi kwotami wydaje się to nieuczciwe, więc ja bym zupełnie nie ryzykowała w tym momencie. Jeżeli my nie jesteśmy sami na siłach napisać tego e-booka dla swojej marki, to faktycznie możemy zatrudnić kogoś do tego, ale niech ta osoba występuje pod swoim imieniem i nazwiskiem, albo niech zostanie współautorką.

Czyli np. przeprowadzimy szereg rozmów i na podstawie tych naszych rozmów powstanie książka, którą wydamy. To jest zdecydowanie lepszy sposób i pomysł. Nawet jeżeli nawet możesz sobie zobaczyć w księgarniach, że często są w taki sposób wydawane właśnie „autobiografie”, trochę w cudzysłowie, to autobiografie, bo one przyjmują właśnie formę takiego wywiadu rzeki z jakąś osobą.

Czyli ona sama nie pisze swoich wspomnień, tylko wspomaga się osobą, która przeprowadza z nią wywiad i opowiada wszystko swoimi słowami, ale współtworzą tę książkę razem. Nawet jeżeli tylko nazwisko gwiazdy jest wielkimi literami, to i tak małymi literami jest pod spodem gdzieś umieszczone nazwisko tej drugiej osoby.

EW: Dobra, czyli sposoby są. Nawet jeśli się nie potrafi pisać, to można coś wydać.

JP: Tak, Ja zresztą bardzo nie lubię tego określenia, że ktoś nie umie pisać, bo umiemy pisać. I to też nie jest sztuka, do której potrzebujesz jakiejś szczególnej weny itd. Po prostu siadasz przed komputerem i piszesz najlepiej tak, jakbyś wszystko mówiła. Co więcej, możesz nawet sobie odpalić funkcję pisania na podstawie Twojego głosu, czyli Ty mówisz, a program zapisuje Twoje słowa i to już jest szkielet tego, co możesz wysłać do redakcji jako Twój tekst autorski.

Oczywiście taki tekst będzie wymagał dużo większego nakładu pracy, ale jeżeli ktoś zupełnie nie czuje się na siłach, żeby coś napisać samodzielnie, to jest to jakiś sposób dla takiej osoby. Poza tym pisanie jest to trochę jak mięsień, który po prostu musimy trenować i z każdym kolejnym krótkim artykułem czy nawet postem na Instagram czy do mediów społecznościowych będzie nam łatwiej.

EW: Dobra, powiedzmy, że już stworzyliśmy tekst, chcemy wydać e-booka. Mało kto myśli, że fajnie byłoby oddać go do redakcji, do korekty. A dlaczego warto?

JP: Może Cię zaskoczę moją odpowiedzią, bo wcale nie zacznę od poprawności językowej i od szacunku wobec odbiorców. Chociaż może trochę. Przede wszystkim warto zadbać o redakcję i korektę dla wygody czytelników. Myślę, że za mało w ogóle mówimy o tym, że korekta, redakcja i skład to są przede wszystkim kwestie użyteczności i tego, czy nasz produkt, który oferujemy klientom, jest wygodny w użyciu, czy łatwo się z niego korzysta.

Czy osoba, która czyta, czerpie nie tylko wartość merytoryczną, ale też przyjemność? Czy ten tekst jest jasny i klarowny? Bo sprawdzanie przecinków to jest tak naprawdę ostatnia rzecz, którą zajmuje się redaktor czy właściwie korektor na samym końcu. Znacznie ważnymi kwestiami są kwestie dotyczące właśnie takiej użyteczności i to począwszy od struktury tekstu.

Czy spis treści jest jasny i klarowny? Czy łatwo jest poruszać się po tym e-booku i odszukać interesujące nas informacje? Czyli np., jeżeli wydajemy książkę, e-book, podróżniczy ze swoich podróży i wspomnień z ostatnich pięciu lat, to bardzo głupim pomysłem byłoby w spisie treści umieszczenie: rok 2020, rok 2021 itd. Znacznie lepszym pomysłem jest po prostu podzielenie tego np. geograficznie, państwami, bo tego tak naprawdę szukają odbiorcy.

To się wydaje takie banalne. Może też taki banalny przykład podałam, żeby to zobrazować, ale rzeczywiście często do mnie trafiają takie e-booki, które w tej pierwszej wersji są nieczytelne i trudno się z nich korzysta i dopiero trzeba im nadać jakby tę strukturę i tę użyteczność. Poza tym sprawdzamy właśnie logikę wypowiedzi, tego, żeby ten tekst tak naprawdę płynął i sunął, żeby nie było tam zbyt wiele słów takich specjalistycznych i branżowych, żeby nie było zgrzytów stylistycznych.

Ludzie, którzy piszą swoje pierwsze dłuższe teksty mają naleciałości ze szkoły i nagle zaczynają używać zupełnie innego języka niż ten, którym się posługują na co dzień. Zaczynają wstawiać jakieś dziwne, trudne słowa, pojawiają się jakieś: aczkolwiek, iż. Czego w codziennej komunikacji nie ma i czego przede wszystkim nie ma w tej komunikacji z odbiorcami na co dzień.

A to są cały czas ci sami ludzie i ich czytelnicy, więc mówmy do nich tym samym językiem, jakim się do nich zwracamy na co dzień, chociażby w mediach społecznościowych. Więc to jest coś, co absolutnie usuwamy. Kolejna rzecz klątwa wiedzy. Czyli jeżeli piszemy e-booka z naszej dziedziny, to wydaje nam się, że wszystko jest jasne i nie trzeba tłumaczyć oczywistych kwestii.

Ale jeżeli kierujemy go do osób zupełnie zielonych w temacie, to musimy tłumaczyć niektóre terminy, które są dla nas oczywiste. I to też jest coś, na co ja zwracam uwagę w trakcie redakcji. Później dochodzą jeszcze takie rzeczy, którymi ja się akurat zajmuję w swoim systemie pracy, czyli zwracam też uwagę na różne marketingowe kwestie.

Gdzie można coś dorzucić, gdzie można bardziej pokazać siebie, gdzie można jeszcze podbić ten nasz autorytet, gdzie można odesłać kogoś do innych swoich usług, czy przemycić informację, że możemy się także spotkać na konsultacjach. I to rzeczywiście jest coś fajnego, bo trzeba pamiętać, że czasem e-book będzie pierwszym kontaktem czytelnika z nami i z naszą działalnością, bo np. ktoś poleci naszą książkę czy kliknie z reklamy i stwierdzi, że to jest produkt, którego potrzebuje, ale nie wie kompletnie nic na nasz temat.

Więc pamiętajmy też o tym, żeby w tym e-booku w ogóle się przedstawić, kim jesteśmy, co robimy itd. Ludzie o tym też zapominają. Więc ja akurat patrzę tak bardzo holistycznie na e-book i na pracę z tekstem i staram się też w trakcie redakcji właśnie wyłapywać takie rzeczy i po prostu pomagać też tak pod kątem PRowym moim autorkom czy autorom.

EW: Super. Tak naprawdę wychodzi na to, że Ty jako redaktorka nie zajmujesz się tylko poprawnością i językiem, ale tak naprawdę wzbogacasz ten tekst i dbasz o to, jak to wszystko wygląda w oczach odbiorców i czytelników. Dbasz też o markę. Myślę, że niewiele osób o tym wie, że powierzając komuś redakcję, można dużo więcej zyskać niż poprawność językową.

JP: Tak, ale myślę, że to jest też wina nas i naszej branży, że my mówimy właśnie wśród redaktorów czy wśród korektorów głównie o tej poprawności językowej i o tym, czy mówi się „bynajmniej” czy „przynajmniej”, czym jest „tapet”, a nie „tapeta” itd. To są oczywiście ważne rzeczy, ale nie pod kątem sprzedaży np. e-booka.

Pamiętajmy o tym, że głównym celem naszych klientów jest to, żeby tego e-booka sprzedać i żeby zaskarbić sobie też uwagę czytelników i żeby ich zatrzymać przy sobie i przy swojej marce. Więc tutaj działamy inaczej niż w przypadku literatury pięknej czy beletrystyki, bo tam cele są inne, inaczej wyznaczone.

Natomiast jeżeli chodzi o e-booki biznesowe, takie poradnikowe, to zdecydowanie moim zdaniem trzeba skupiać się jak najbardziej na tych kwestiach użyteczności i tego, żeby dobrze się korzystało z tych produktów.

EW: Już oglądając ostatnio Twoje rolki na Instagramie zaplanowałam na początek przyszłego roku odświeżenie mojego e-booka o syndromie oszusta. Na pewno chcę dodać jeden rozdział, to totalnie idzie do korekty i do składu, bo przyznaję się, że to była Canva i sama jako klientka, gdy wydałam trochę kasy na e-booka i zobaczyłam, że on jest złożony w Canvie, to po prostu pomyślałam: Matko Boska, za co ja płacę? [śmiech]

JP: Taaak. Ja też bym nie chciała demonizować całkowicie Canvy. To nie jest najlepszy program do składu i łamania tekstu. Natomiast mierzmy siły na zamiary czy zamiary na siły. Nigdy nie wiem, musiałabym to sprawdzić, jak to jest w tym powiedzeniu. W każdym razie ja rozumiem, że jeżeli ktoś chce wydać bezpłatny, i to słowo kluczowe, bezpłatny produkt, to możesz go sobie złożyć w Canvie.

I jeżeli zaczynasz, albo jeżeli działasz zupełnie non-profit i nie masz pieniędzy na to, żeby wyłożyć kasę na skład, to możesz go zrobić w Canvie. Co więcej, da się w miarę okej to złożyć. Trzeba się bardzo napracować i trzeba mieć wiedzę na temat nie tylko składu, ale też językową. Zdarza mi się poprawiać e-booki, które są w Canvie i robię to bezpośrednio tam.

Mam swoje sztuczki, które sprawiają, że rzeczywiście ten tekst nie jest, mówiąc brzydko wychamrany. To jest takie moje ulubione słowo w tym kontekście. Chodzi o to, że jeżeli masz wyjustowany tekst i na końcu jest wiszący spójnik np. „w” i za pomocą shift + enter przeniesiesz na początek kolejnego wersu, co jest oczywiście zgodne ze sztuką, to robi się wyrwa i trzeba pokombinować tak, żeby tej wyrwy nie było, żeby nie było jej aż tak widać.

I to jest do zrobienia. Ale tak jak mówię, trzeba, trzeba wiedzieć jak to zrobić. Więc można ewentualnie składać w tej Canvie. Ale jeżeli rzeczywiście chcemy wydać taki profesjonalny produkt, to skład naprawdę nie kosztuje majątku. Ludziom też się czasem wydaje, że oni muszą mieć 10 tysięcy złotych, żeby tego e-booka złożyć, zredagować i poddać korekcie.

Ja myślę, że tak W granicach 5 tysięcy złotych jesteśmy w stanie zrobić całościowy proces wydawniczy większego e-booka, który nawet będzie trochę bardziej skomplikowany niż tylko w jednym formacie na jednej makiecie. Także to nie są naprawdę jakieś bardzo duże koszty. Jeżeli myślimy o tym, żeby nam rzeczywiście przynosił duży przychód i chcemy na nim faktycznie zarabiać, bo to nam się po prostu szybko zwróci.

Tak, jak mówisz, czytelnicy to widzą. Właśnie tak jak mówię, że w tej Canvie można to zrobić, ale trzeba wiedzieć, jak. Czasem widzę e-booki, które są składane od marginesu do marginesu, to znaczy właściwie nie ma tam marginesów. I tego się naprawdę nie da czytać. Nawet jak sobie to wydrukuję, to nasz wzrok nie jest w stanie prześledzić tekstu od linijki do linijki, bo to jest po prostu bardzo niewygodne.

Tym bardziej, że my teraz jesteśmy przyzwyczajeni do szybszego konsumowania treści. Niusy stają się coraz krótsze, wszystko w Internecie jest poszatkowane na akapity, nagłówki itd. I kiedy mamy po prostu ścianę tekstu, dosłownie bez żadnych marginesów, to nasz wzrok i mózg mówi: nie, ja dziękuję, ja już z tego wychodzę, nie chcę na to patrzeć.

A to nie jest efekt, który chcemy osiągnąć. Chcemy, żeby czytelnicy spędzali jak najwięcej czasu nad naszym e-bookiem i żeby z nim pracowali.

EW: Właśnie chciałam zapytać, czy na pewno czytelnicy, klienci to widzą? Ja widzę, bo uważam, że w innym życiu byłabym korektorem i wyłapuję takie rzeczy od razu. Ale serio, ktoś się o to czepia?

JP: Wiesz co, wystarczy sobie wejść w dniu premiery jakiegoś ebooka, influencerki czy influencera w komentarze i okazuje się, przynajmniej w pierwszych minutach, kiedy jeszcze te komentarze faktycznie wiszą na tym profilu, bo oczywiście można je usunąć, i ludzie zwracają na to uwagę. Co więcej, ludzie raczej nie napiszą Ci: masz superzłożony epub, tam nie ma błędów.

Zazwyczaj wtedy nie odzywamy się w Internecie. Taka nasza przywara ludzka. Więc jest dużo większe prawdopodobieństwo, że ktoś skrytykuje to, że masz kiepsko przygotowany e-book niż to, że pogratuluje Ci, kiedy dobrze wygląda. Ale tak, ludzie zwracają na to uwagę. Nawet kiedyś miałam taki folder z komentarzami, które pokazywały, że naprawdę ludzie się czepiają, zwłaszcza jeżeli są jakieś poważne błędy.

Pod względem składu czasem da się po prostu estetycznie spojrzeć na to i widać, że tam wszystko pływa po tej stronie. A pod względem językowym widać takie podstawowe błędy. Jakieś wiszące, spójniki czy jakieś błędy gramatyczne. I to jest też ważne, żeby do redakcji, do korekty zatrudniać osoby, które mają w tym doświadczenie.

To, że ktoś zna zasady języka polskiego, to absolutnie nie jest wszystko, bo taka osoba musi posiadać wiedzę na temat całego gatunku, którym operuje autor, czyli np. tekstów poradnikowych, charakterystyki tego tekstu czy tego, że czasem można rzucić jakimś kolokwializmem, a dla niektórych polonistek to będzie absolutnie nie do przejścia i po prostu wyczyszczą całkowicie tekst, pozbawią Cię Twojego stylu, którym na co dzień operujesz w sieci i okaże się, że ten e-book niby został napisany przez Ciebie, ale tak naprawdę mógłby zostać napisany przez każdą inną osobę, bo stracił swój charakter.

Więc często działamy tak na wyczucie co zostawić, co wziąć w cudzysłów itd. Żeby rzeczywiście ten tekst też miał charakter osoby, która go tworzy i osoby bez wykształcenia edytorskiego nie będą umiały dostrzec błędów właśnie w składzie. Czyli nie będzie im przeszkadzało to, że mamy jakiś bardzo krótki akapit, że mamy wiszące spójniki zostawione gdzieś z tyłu wersu. I oczywiście tych zmian jest więcej. Albo lustra z przodu tekstu.

Lustro to jest taki błąd składu, który polega na tym, że najczęściej dwa takie same wyrazy, które występują w kolejnych wersjach pod sobą, czyli np. „kotek” i „kotek” pod sobą. I to jest błąd w składzie. Natomiast gramatycznie, językowo tutaj nic się nie dzieje, więc jeżeli ktoś nie ma wiedzy na temat spraw edytorskich, to tego nie zauważy i puścimy taki produkt czytelnikom i może nam to zostać później… wytykane? Wytkane? Wytykać kogoś?

EW: Wytknięte.

JP: Dziękuję.

EW: [śmiech] Tego nie wycinam.

JP: [śmiech] Wytknięte palcem. Tego nie wycinaj. No właśnie, bo jest jeszcze takie przekonanie, że my jesteśmy chodzącymi słownikami. Tak nie jest. Moją supermocą jest przede wszystkim to, że ja wiem, gdzie szukać informacji i po którejś godzinie pracy nad tekstem naprawdę a czasem sprawdzam takie rzeczy, że… [śmiech].

Ostatnio, wczoraj wieczorem sprawdzałam odmianę słowa „ciąża”, bo jakoś mi nie wiedziałam, czy tam na końcu ma być „ę”, czy ma być „e”. I zagubiłam się zupełnie i wpisywałam to w Google [śmiech]. To oczywiście już jest ten moment, kiedy wiem, że należy zamknąć ten komputer i odejść od tego tekstu. Ale rzeczywiście naszą podstawową cechą to podejrzliwość wobec tekstu.

Czyli jeżeli tylko masz zawahanie, czy to jest na pewno dobrze napisane, to lepiej to sprawdzić. I przede wszystkim wiem, gdzie to sprawdzić, ale nie jestem chodzącym słownikiem, więc często odsyłam do źródła. Tak się to ładnie nazywa.

[śmiech Julity i Emilii]

EW: No i fajnie. Mam nadzieję słuchacze, że teraz bardziej docenicie teraz pracę redaktorów i korektorów, bo to nie jest tylko to, co Word podkreśli na czerwono. To jest dużo, dużo więcej. To jest praca z całym tekstem jako całością, ale też z jego częściami i z jego logiką. To jest po prostu niesamowite i ogromny szacunek się należy za to.

Ogarnąć cały tekst i jego gatunek i jego cele. Pamiętam, że kiedyś podzieliłaś się czymś takim, że trzeba pilnować czy rodzina nie przychodzi w lekkich kurtkach, a nie wychodzi w grubych płaszczach z jakiejś krótkiej wizyty [śmiech Emilii]. Więc naprawdę doceniamy, szanujemy i zatrudniamy.

JP: Zapraszam serdecznie.

[śmiech Emilii i Julity]

JP: Polecam się. I jeszcze tylko dodam, że ja jeszcze mam taką jedną supermoc, czyli ogarniam całe procesy wydawnicze. Więc jeżeli przychodzisz do mnie ze swoim tekstem i nie masz osób, które Ci go złożą, które oddadzą go jeszcze do korekty… Bo kolejna sprawa, którą jeszcze warto zaznaczyć redaktor i korektor niech to nie będzie ta sama osoba.

Pilnujcie tego. Bardzo ważna sprawa. Dlaczego? Dlatego, że wiem, że są osoby, które w taki sposób pracują. Mnie gdzieś na początku mojej kariery też się zdarzało tak pracować, ale to nie jest dobre. I teraz już mam swoje korektorki, którym oddaję teksty po swojej redakcji. Ale jeżeli masz jakąś swoją, to też wszystko okej.

Chodzi o to, żeby nie poprawiać tekstu po sobie, bo zdecydowanie łatwiej jest przeoczyć własne błędy czy to, co się gdzieś zostawiło. Albo jakieś regionalizmy, które w naszej ocenie nie są błędami, bo tak całe życie mówiliśmy, ale przychodzi ktoś z zewnątrz i mówi słuchaj, ale u mnie się tak nie mówi, jakby w słowniku jest taka wersja. I jeszcze pal sześć, jeżeli w tej wersji regionalnej rzeczywiście na co dzień mówi autor.

Ale jeśli okaże się, że coś się poprawiło, inaczej to to jest coś, co też trzeba zmienić. I właśnie od tego jest to kolejna para oczu, żeby to zauważyć, że tutaj trzeba wprowadzić pewne modyfikacje. I tak samo spotkałam się jeszcze z takimi sytuacjami, że osoba, która składała, robiła jednocześnie korektę po składową. To też jest absolutnie nieprofesjonalne moim zdaniem.

To jest bardzo ważne, żeby osoba, która składa tekst, miała tę wiedzę na temat języka i żeby łatwo mogła też wyłapać niektóre rzeczy, które gdzieś się zmienią właśnie w trakcie wprowadzania zmian. Tak że ktoś zmieni jakieś słowo, ale okaże się, że tam za chwilę będzie jakieś powtórzenie i korekta tego nie wyłapała. Więc jeżeli składacz umie, to dostrzec, to świetnie, to też na pewno to pomoże.

I w drugą stronę tak jak już mówiłam, ta osoba, która robi korektę musi mieć wiedzę na temat składu. Natomiast nie ma absolutnie sensu poprawiać samemu po sobie. Jeżeli składasz zrobi jakiś błąd składu, to on tego nie zauważy i nie wyeliminuje. Dopiero ta dodatkowa para oczu korektorskich może to dostrzec i może zaznaczyć to do weryfikacji, do zmiany. Tak, mówiłam zupełnie o czymś innym, o procesie wydawniczym.

Chodzi o to, że kiedy przychodzisz do mnie ze swoim tekstem w Wordzie, to ja jestem w stanie zorganizować ci cały ten proces wewnętrznie u mnie w zespole i twoja aktywność wtedy ogranicza się do minimum. Czyli tak naprawdę musisz tylko akceptować rzeczy i to nie wszystkie. Nie musisz kontaktować się z kilkoma osobami.

Wystarczy, że będziesz się kontaktować ze mną, co też zwalnia trochę tej przestrzeni. Nie musisz na każdym etapie sprawdzać tego tekstu, bo ja jestem w stanie odesłać swój tekst po poprawkach redakcyjnych, które przyjdą już też zaakceptowane od Ciebie do składu. Skład znowu przekaże mi tekst do korekty poskładowej i Ty dostajesz tak naprawdę finalny produkt.

Oczywiście jeżeli chcesz wprowadzić jakieś zmiany, to jak najbardziej można to jeszcze zrobić, ale ten Twój udział ogranicza się do minimum, więc zawsze trochę się śmieję, że wystarczy, że napiszesz e-booka i możesz później o nim zapomnieć na jakiś czas [śmiech Julity i Emilii] i przygotować się w tym czasie do kampanii.

Bo przecież tak naprawdę napisanie tego e-booka to jest dopiero sam początek całego procesu sprzedaży i to jest ogrom pracy, żeby to wszystko pospinać, żeby podopinać płatności online, żeby przygotować teksty marketingowe, newslettery i inne takie rzeczy. To naprawdę kosztuje to bardzo dużo siły i energii. I dobrze mieć kogoś, kto po prostu w tym całym procesie też Cię wesprze. Także zapraszam do siebie.

EW: Więc gdzie możemy Cię znaleźć, Julito?

JP: Gdzie możecie mnie znaleźć? A we Wrocławiu. Zaraz podam adres.

[śmiech Julity i Emilii]

JP: Jestem na Instagramie, jestem chyba na wszystkich platformach społecznościowych. Najbardziej aktywna jestem na Instagramie, ale mam też swój profil na Facebooku. Jestem na LinkedIn, jeżeli ktoś bardzo chce do mnie zajrzeć, mam swoją stronę internetową, mejla, więc zapraszam. Wszędzie znajdziecie mnie pod moim imieniem i nazwiskiem.

EW: Okej, wszystkie linki oczywiście będą w notatkach na stronie tego odcinka. A na koniec zostawiłyśmy Wam niespodziankę!

JP: Yay!

EW: Ponieważ nie dość, że Julita jest moją rozmówczynią, nie dość, że mi poprawia albo pisze różne teksty to jeszcze prywatnie jest moją przyjaciółką, a poza tym jeszcze biznesowo się spiknęłyśmy i zaplanowałyśmy bardzo ciekawy projekt rozrywkowo-biznesowy. Jeszcze nie zdradzimy nazwy, żeby nikt nam tam gdzieś nie ukradł.

Chociaż domenę już mamy wykupioną [śmiech Emilii i Julity]. Także już wkrótce nasz wspólny projekt, w którym będziemy patrzeć na biznes online w krzywym zwierciadle. Może tak to ujmę.

JP: Tak, proszę obserwować nasze profile w mediach społecznościowych, na bieżąco śledzić informacje, bo już niedługo zacznie się tam prawdziwa rewolucja.

EW: Tak! Także bądźcie czujni, bądźcie czujne i już wkrótce wychodzimy z czymś razem. Dzięki wielkie, Julito. Bardzo wartościowa rozmowa, bardzo bogata we wskazówki o tym, jak podchodzić do wydawania swoich e-booków, ale też książek. Także jakiekolwiek macie potrzeby wydawnicze to zapraszamy do Julity. Raz jeszcze serdecznie dziękuję i do usłyszenia.

JP: Ja również bardzo dziękuję za zaproszenie. Była to dla mnie wielka radość móc rozmawiać z Tobą o wydawaniu i pisaniu e-booków i czekam z niecierpliwością na Twój nowy tekst.

EW: Zobaczymy, kiedy to będzie.

[śmiech Emilii i Julity]

JP: Mam nadzieję, że niedługo.

EW: Dzięki wielkie! Hej

JP: Dzięki.

EW: Wciąż warto stawiać na e-booki, ale trzeba to robić z głową. Nie wierz w zapewnienia, że wystarczy napisać byle co, złożyć byle jak i wypuścić w świat, by zapewniło Ci to wysoki dochód pasywny. Warto za to zainwestować w wydanie e-booka, by był Twoją wizytówką i by klienci mogli wygodnie z niego korzystać. Wszystkie notatki oraz transkrypcję tego podcastu znajdziesz na EmiliaWojciechowska.com/51. Do zobaczenia już za dwa tygodnie.