Druga część moich obserwacji o wzmożonej popularności teorii opartych na myśleniu magicznym i innych szkodliwych konceptów. W tym odcinku opowiem o fizyce kwantowej jako wytłumaczeniu każdej pseudonaukowej teorii, poziomach świadomości  i spiskach BigPharmy. Podsumuję też oba odcinki i podpowiem, jak weryfikować informacje i ich źródła, by nie dać się wciągnąć w mambo-dżambo. 


Notatki do odcinka

 


Spodobało się? Pomogłam Ci?
Postaw mi kawę, bym mogła tworzyć więcej treści! 🙂
Wypiję za Twoje zdrowie 🙂


Transkrypcja – podcast do czytania

Cześć, z tej strony Emilia Wojciechowska. Jestem trenerką mentalną biznesów online i prowadzę dla Ciebie podcast „Niezarobiona jestem”, w którym uczę, jak osiągać więcej, stresując się mniej.

Odcinek 43: Retrogradacja, manifestacja, taka sytuacja cz. 2.

Druga część moich obserwacji o wzmożonej popularności teorii opartych na myśleniu magicznym i innych szkodliwych konceptów. W tym odcinku opowiem o fizyce kwantowej jako wytłumaczeniu każdej pseudonaukowej teorii, poziomach świadomości  i spiskach BigPharmy. Podsumuję też oba odcinki i podpowiem, jak weryfikować informacje i ich źródła, by nie dać się wciągnąć w mambo-dżambo.

Standardowo, jak na początku każdego odcinka, zapraszam Cię do wzięcia ze mną jednego głębokiego, świadomego oddechu, który bardzo się w tym odcinku przyda.

[wdech, wydech]

Bardzo Ci dziękuję. Przyda się ten oddech, bo wstawię tutaj do notatek zdjęcie moje, które zrobił mi mój mąż, jak pracowałam właśnie nad przygotowaniem tego odcinka i jak czytałam te wszystkie wytłumaczenia, o których jeszcze wszystko opowiem, jak one totalnie nie mają sensu:

Ale wytłumaczę, jak to jest, że łapiemy się na takie rzeczy, że chcemy wierzyć w coś, co zupełnie nie ma sensu ani naukowego, ani logicznego. W pierwszej części tego cyklu (tego dwuodcinkowego cyklu, bo póki co nie planuję tego przedłużać, ale kto wie, może mi wpadną jeszcze jakieś ciekawe teorie gdzieś tu do notatek), 36, który wyszedł w marcu, mówiłam o astrologii, szczególnie horoskopach i retrogradacjach i o Prawie Przyciągania, w tym o afirmacjach. Nie musisz tego pierwszego odcinka słuchać przed tym, to nie jest jakaś taka kontynuacja, ale zachęcam do przesłuchania, jeśli ten odcinek, część drugą, odsłuchasz jako pierwszy, to później też wróć do części pierwszej.

Po tym pierwszym odcinku otrzymałam od jednej z klientek takie pytanie: Jak to jest z afirmacjami, z prawem przyciągania? No bo przecież jeśli się ma pozytywne nastawienie, to chyba właśnie warto mieć takie pozytywne nastawienie i z nim działać. Otóż jest ogromna różnica – ogromna, chociaż być może ktoś powie, że subtelna, bo jedno i to samo, ale to nie to samo –  pomiędzy pozytywnym myśleniem i przyciąganiem do siebie sukcesów a pozytywnym nastawieniem. Warto działać z pozytywnym nastawieniem. Natomiast pozytywne myślenie daleko Cię nie zaprowadzi.

Zauważ, że pozytywne nastawienie nie implikuje tego, że tylko o tym myślisz, tylko robisz coś z takim przekonaniem, że będzie ok. Myślę, że pozytywne nastawienie bardzo dużo też ma wspólnego z dawaniem sobie prawa do porażki. O tym też był jeden z odcinków, będę do niego linkować. Mimo tego, że ja myślę, że będzie wszystko ok, to daję sobie taki margines na błędy, na to, że coś nie wyjdzie i wtedy nie jest to dla mnie koniec świata. Natomiast pozytywne myślenie często jest tylko myśleniem. I myślę, że jest to bardzo szkodliwe, nawet jeśli faktycznie weźmiemy się za działanie. Bo prawo przyciągania mówi o tym, że te efekty otrzymałaś/otrzymałeś dlatego, że sobie to zmanifestowałaś/eś wcześniej. Czyli to bardzo odbiera sprawczość. Bo nagle się okazuje, że Ty nie możesz sobie podziękować za to, że do jakiegoś celu doszłaś/doszedłeś, tylko podziękować wszechświatowi. No bo Ty najpierw wysłałaś/wysłałeś swoje oczekiwania do wszechświata i teraz je odbierasz. Tak więc to bardzo odbiera sprawczość.

Lepiej działać z pozytywnym nastawieniem. Owszem, to jest potrzebne, pomaga, ale pozytywne myślenie (nawet jeśli ono nie kończy się tylko na myśleniu, ale też działaniu) i wiara w to, że to Twoje myśli sprawiły, że Ty osiągnęłaś/osiągnąłeś cel, odbiera sprawczość i sprawia, że zaczynasz wierzyć, że wszystko, co się dzieje w Twoim życiu, to jest efekt Twoich myśli albo nastawienia – takiego bardziej duchowego, czyli tych niskich wibracji, o których jeszcze w tym odcinku będzie. I ok, dobra, osiągnęłam sukces, fajnie, ale jeśli coś mi się złego zdarzy, np. zachoruję, no to co? To jest efekt moich myśli. Ewidentnie musiałam to zamanifestować. I wtedy robimy z siebie ofiarę. Tak to nie działa. Dlatego to jest bardzo szkodliwe. Pozytywne nastawienie tak, ale nie pozytywne myślenie, nie prawo przyciągania, nie afirmacje. OK? Mam nadzieję, że jest to zrozumiałe.

I jeszcze taka notka, bo nie jestem pewna, czy w tej pierwszej części wyraźnie wybrzmiało to, dlaczego ja w ogóle o tym mówię. Dlaczego właśnie pomimo tego, że ten cały podkast jest o tym jak jak osiągać więcej, stresując się mniej, dla przedsiębiorców, różne mentalne wskazówki po to, żeby stawać się skuteczniejszym czy dawać sobie spokój. No to jednym z takich ważnych elementów bycia przedsiębiorcą jest rozwój: rozwój osobisty, rozwój zawodowy, rozwój swojego biznesu. I bardzo ważny jest świadomy rozwój. Jednym z elementów świadomego rozwoju jest to, żeby wiedzieć, czy to co ja czytam jest właściwe, jest prawidłowe, jest zgodne z nauką, czy jest po prostu jakimś takim magicznym mambo-dżambo.

Dlatego właśnie postanowiłam nagrać odcinki, żeby pokazać takie najpopularniejsze trendy w ostatnich latach, które wyszły na wierzch z takiego jakiegoś świata pseudoduchowości, magii i kosmosu. Wyszły tak trochę szerzej na świat i łączą się z czymś, co jest faktycznie naukowe, o czym za chwilę też powiem przy okazji fizyki kwantowej. I różni szarlatani próbują nam wmówić, że to oczywiście jest prawda. No a nie jest. I o ile często fajnie się dzieje z jakimiś historiami sukcesu, że np. ktoś sobie coś zamanifestował, a to później się w jego życiu pojawiło. No to nikt nie mówi o tych wszystkich historiach porażek. Czyli ktoś np. myślał pozytywnie, ale nic się w jego życiu nie zmieniło. Był ciągle w tym samym miejscu, albo i w gorszym. I co taki szarlatan powie na to? No tak: za słabo w to wierzył, za słabo w to wierzył… Dlatego świadomy rozwój to jest właśnie też sprawdzanie, czy to, czego ja się uczę, naprawdę pomaga. Czy po prostu ktoś mi wciska jakiś kit.

Dlatego właśnie nagrałam te odcinki i dzisiaj zapraszam Was do świata fizyki kwantowej, między innymi. Zacznijmy od fizyki kwantowej, ponieważ ona w ostatnich latach tak mam wrażenie, że weszła na salony. Jest wszędzie, stała się popularna pomimo tego, że tak naprawdę „nikt nie rozumie fizyki kwantowej”, jak mawiał Richard Feynman, jeden z jej prekursorów, autor bardzo słynnych wykładów. Jest taka ciekawa książka o nim „Pan raczy żartować, panie Feynman”, z takim anegdotami z jego życia. Jeśli ktoś chciałby poczytać o tym, jakie śmieszne jest życie fizyka, to polecam. Jest to stosunkowo nowa dziedzina, rozwijana jest od ponad stu lat, ale myślę, że dopiero od niedawna weszło to do takiego zasobu zwykłego człowieka, że człowiek o tym słyszał i mniej więcej powiedzmy, że wie czym czym to się różni od fizyki takiej zwykłej, tradycyjnej. Natomiast prawda jest taka, że w sumie to nie i coraz częściej ta fizyka kwantowa pojawia się w popkulturze, często jest wyjaśnieniem różnych zjawisk, które w filmach zachodzą. Przykładowo, niedawno wyszedł film Ant-Man and Wasp: Quantumania, czyli Kwantomania po polsku. Tam bohaterowie zostają przeniesieni do Quantum Realm, czyli świata kwantowego, chociaż tak naprawdę tam nie ma fizyki kwantowej, ja tam nie widzę takich jakichś naukowych odniesień. Po prostu to jest taki wszechświat pod naszym wszechświatem. Nie będę może spoilerować, ale już samo to, że jest coś kwantowego po prostu na plakatach, w kinach, w komiksach to już sprawia, że gdzieś tam ta świadomość, że coś takiego istnieje, się powiększa. Nic dziwnego, że różni właśnie szarlatani wzięli sobie tu takie buzzword, czyli takie nowe, popularne słowo, które nie wiadomo tak naprawdę co znaczy. I zaczęli sobie różne swoje teorie tą fizyką kwantową tłumaczyć. I nagle wszystko, co kwantowe, stało się modne, trochę droższe, mimo że wciąż niezrozumiane. Amerykanie mają taką nazwę na to wszystko:  quantum mysticism – czyli taki kwantowy mistycyzm. Albo quantum quackery czy quantum woo, czyli no właśnie takie kwantowe szarlataństwo, kwantowa magia, generalnie kwantowe mambo-dżambo i określają tym mianem wszystko to właśnie, co ma tłumaczyć różne teorie fizyką kwantową.

Zacznijmy sobie od takiego wytłumaczenia co to jest kwant, bo od tego się bierze nazwa. Więc może to jest coś takiego niesamowitego i warto zrozumieć samo słowo, co kryje się za tą nazwą? Bo może już sam ten kwant nam nie wiem, otworzy drzwi do jakiegoś innego wszechświata? Otóż słowo „kwant” pochodzi z łaciny i quantum oznacza „jak dużo”. Dosłownie kwant to jest po prostu porcja, cząstka. Na przykład foton jest kwantem światła, a dokładniej promieniowania elektromagnetycznego. Foton, czyli taka jakby jedna cząsteczka światła. To jest właśnie kwant światła, kwant promieniowania elektromagnetycznego. Czyli sama nazwa kwant nie jest niczym magicznym, jest po prostu kawałkiem czegoś. Sama mechanika kwantowa czy fizyka kwantowa, jak się popularnie mówi, opisuje zdarzenia na poziomie mikroświata, czyli pojedynczych cząstek elementarnych i ich układów. Mam tu na myśli atomy, jony. To jest bardzo ważne, żeby zapamiętać sobie to, że mechanika kwantowa opisuje zdarzenia na poziomie mikroświata, świata właściwie dla nas tak naprawdę na co dzień niedostępnego. Zapamiętaj to, bo za chwilę do tego wrócę.

Natomiast na jakiejś takiej właśnie kwantowo-mistycznej stronie przeczytałam totalną bzdurę: „Ludzkie komórki składają się z atomów, które z kolei składają się z kwantów, czyli wibrujących cząsteczek energii”. Bzdura, bzdura, bzdura! Atomy nie składają się z kwantów, atomy składają się z kwarków jak już. Natomiast kwanty, to nie są wibrujące cząsteczki energii. Kwanty to po prostu jakaś najmniejsza porcja czegoś. A wibrujące cząsteczki energii to bardzo się kojarzy z teorią strun. Jest to jedna z hipotez – ona nie jest teorią, jest hipotezą tak naprawdę, ale przyjęło się, że mówimy „teoria strun” – której twórcy stwierdzili, że tak naprawdę świat nie składa się nawet z tych kwarków i atomów, tylko z pojedynczych, wibrujących strun. Wszystko można rozłożyć na takie struny. No i to ma różne implikacje, że np. jest ponad 10 wymiarów, chyba 26 wymiarów rzeczywistości. Ona generalnie nie jest aktualnie przez świat naukowy akceptowana jako prawdziwa. Jest ciekawostką, jest fajnym eksperymentem myślowym, natomiast absolutnie nie jest funkcjonującą teorią, czyli czymś co faktycznie tłumaczy jak działa świat, tylko jest hipotezą, czyli pomysłem na to, jak świat może działać. Natomiast nie udowodniono, że faktycznie te struny istnieją. Ale widzicie, to bardzo ładnie brzmi. Ktoś sobie napisał, że ludzkie komórki się składają z atomów, które z kolei składają się z kwantów, które są wibrującym cząsteczkami energii. Jest to bzdura, ale z tego, ponieważ tak ładnie i tajemniczo brzmi, już można pociągnąć dalsze własne teorie np. to, że skoro te struny wibrują, to że wszystko wibruje i można stąd przyjąć takie pojęcia jak „wysokie wibracje” albo „niskie wibracje”. Bo skoro wszystko jest energią, bo te struny są właśnie cząsteczkami energii według tych geniuszy, to skoro wszystko jest energią, to myśl też jest energią i wprawia struny w wibracje. A skoro teoria strun to nauka, to prawo przyciągania jest naukowo udowodnione. Taki jest ciąg logiczny, a właściwie totalnie nielogiczny, myślenia tych wszystkich kwantowych szarlatanów. I no właśnie, tu podstawowe pojęcia fizyczne są mylone!  Oczywiście tego nie będzie wiedział ktoś, kto się nie interesuje fizyką. Natomiast warto to sprawdzać: z czego składa się atom? Czym jest kwant? I że teoria strun nie jest funkcjonującą teorią naukową. Ale jeśli się odpowiednio to przekaże, to można wszystko przekazać. Na zasadzie ok: to działa na zasadzie kwantów, a przecież fizyka kwantowa to jest nauka, a więc te nasze prawo przyciągania czy inne wysokie wibracje są potwierdzone naukowo.

Bzdura. Na jednej ze stron, właśnie kolejnej szarlatańskiej, znalazłam taki cytat: „Wszyscy byliśmy w błędzie, bo to, co nazywamy materią jest energią, której wibracja została spowolniona do poziomu odbieranego przez zmysły”. I ten cytat jest podpisany, że jego autorem jest Albert Einstein, oczywiście nasz wspaniały Albert Einstein, dzięki któremu właśnie możemy też różne rzeczy wymyślać i powiedzieć, że to powiedział Albert Einstein. Więc nie wiem, on się chyba tam w grobie przewraca jak kebab na patyku, bo wszystkie bzdurne cytaty, które brzmią choć trochę mądrze są mu przypisywane, a on biedny już niestety nie może na to zareagować. Pierwsze co, słuchajcie: research. Czy ten cytat faktycznie należy do Alberta Einsteina? Nie. Nigdzie nie potwierdziłam, żeby Albert Einstein faktycznie coś takiego powiedział, a na jednej stronie, która się zajmuje „debunkizacją” cytatów znalazłam, że on raczej by nawet tego nie powiedział, że to nie brzmi jak on.

Skąd to się bierze? Otóż, już Wam tłumaczę! Dalej cytując tę stronę! „Cytat ten mówi o tym, o czym wszyscy już doskonale wiemy: Wszystko jest energią. Również my, ludzie.” I jest tu odniesienie oczywiście do słynnego wzoru Alberta Einsteina, czyli E=mc2. Energia to masa razy prędkość światła do kwadratu. I tutaj też następuje totalne niezrozumienie tego wzoru i wynikających z niego implikacji. Bo to, że wszystko jest energią, to jest bardzo uproszczone. Można powiedzieć, że masa jest takim czymś w stylu magazynu energii? Albo że jak zwiększamy masę to zwiększamy energię i na odwrót. Jak zwiększamy energię to zwiększamy masę. Czyli np. jeśli mamy w czajniku litr wody i go gotujemy, czyli dodajemy do tego układu energię, to masa tego litra wody się zwiększy z tego jednego kilograma, aczkolwiek o bardzo, bardzo mikroskopijne wartości. Ale dodając energię dodajemy masę.

Natomiast nie oznacza to tak po prostu, że wszystko jest energią, a więc my też ludzie jesteśmy jakimiś takimi chodzącymi chmurami energii. Jesteśmy, powiedzmy, źródłem energii w takim fizycznym znaczeniu. Natomiast to nie chodzi o te takie wibrujące struny przenoszące energię. Ale czytam dalej! „Jeżeli jesteśmy energią, to znaczy, że drgamy na określonych częstotliwościach. Te częstotliwości to wibracje. Mogą być one niskie, wysokie lub utrzymywać na średnim poziomie.” Mamy tutaj standardowy poziom niskie, średnie, ale czytam dalej: „Częstotliwość pola energetycznego danej istoty, bo o tym mowa, może się zmieniać i w zależności od tego jaką energią się karmimy, taką emanujemy. I na zasadzie prawa przyciągania będziemy przyciągać do siebie energię podobną.” I słuchajcie, ja oczywiście nauczę Was podwyższania tych wibracji za jedyne 999 złotych brutto. To już jest mój dopisek.

Także słuchajcie: stek bzdur ułożony w coś, co może brzmieć w jakiś sposób przekonująco, bo tu nie ma czegoś takiego, że „chyba”, że „w niektórych przypadkach”, „często”, „czasami”. Tu jest po prostu napisane jak działa świat! Jeżeli jesteśmy energią, to to wibruje, a jeśli wibruje, to może mieć wysokie wibracje albo niskie! I słuchajcie, jeśli ktoś naprawdę nie ma jakiejś wiedzy fizycznej, to bardzo łatwo w to wpadnie, bo to jest bardzo obiecujące, takie, że to jest proste, tak? Że wystarczy wibrować wysoką energią, a dobre rzeczy też wibrujące pozytywną energią do mnie wrócą.

Dlatego ja się nie dziwię, że to zatacza szersze kręgi i coraz więcej ludzi zaczyna w to wierzyć, bo stosowane są po prostu takie techniki, żeby faktycznie ludzie w to uwierzyli. Czyli takie mówienie z pełnym przekonaniem o tym. A tak jak już mówiłam w pierwszym odcinku, nauka nie zawsze daje takie pełne przekonanie. Bo nauka czasami się myli, bo odkrywane są kolejne rzeczy i mówimy „dobra, to, w co kiedyś wierzyliśmy, teraz jest już nieaktualne, bo teraz dostaliśmy nowe informacje i teraz się okazuje, że to działa trochę inaczej”. Natomiast te wszystkie kwantowe i inne mistycyzmy tak piszą, że od wieków to działa w ten sam sposób! No to skoro tak, no to łatwiej uwierzyć temu, niż czemuś, co się może zmienić co dekadę.

A’propos tych wibracji pojawia się też takie pojęcie jak „częstotliwość” i „częstotliwość serca” szczególnie. np. Na YouTubie czy na Spotify znajdziecie playlisty, które mają muzykę czy dźwięki o częstotliwości 432 Hz. I to jest podobno częstotliwość serca. I jeśli dostroisz swoje serce właśnie do tej częstotliwości, to podniesiesz swoje wibracje. Ale to nie jest jedyna liczba jaką ja znalazłam. Jak patrzyłam na różne playlisty, to pojawia się też 741 Hz, 852, 528. A ta 528 Hz to w ogóle ma moc regeneracji DNA! Serio! Tylko oczywiście nie ma żadnych badań, które by to potwierdzały. Nasze emocje też mają wibracje. Oczywiście, te trudne emocje, smutek, przygnębienie mają niskie wibracje, a radość, szczęście mają wysokie wibracje i też można się jakoś do tego dowibrować odpowiednio. Czego się dowiedziałam, jeśli chodzi o tę muzykę? „Jak wiadomo” – o, to jest bardzo fajne stwierdzenie – „jak wiadomo”, czyli że to jest powszechna wiedza ewidentnie i jeśli tego nie wiesz, to coś z tobą nie tak. Więc na wszelki wypadek czytaj to dalej. „Jak wiadomo, powolna muzyka o wysokich częstotliwościach dostarcza mózgowi energii, uaktywnia umysł i pamięć, likwiduje zmęczenie, przyspiesza procesy związane z uczeniem się. Ma również wpływ nawiązaniu kontaktu między świadomością a podświadomością”.

I słuchajcie, muzyka działa na mózg. Są różne badania, które to pokazywały np. wpływ muzyki klasycznej na lepszą orientację przestrzenną u seniorów. No oczywiście to nie jest tak, jak obiecują te osoby właśnie od częstotliwości serca i innych. Dostarczanie wysokiej energii, przyspieszanie procesów związanych z uczeniem się… Myślę sobie, że jak po prostu poleżysz sobie przez pół godziny i posłuchasz tego typu muzyki, która jest taką typową muzyką relaksacyjną, niezależnie od tego, ile ona tam ma herców, to na pewno będziesz mieć więcej energii – w sensie takim, że odpoczniesz. A więc trochę to zlikwiduje zmęczenie czy przyspieszy procesy związane z uczeniem się, no myślę, że podniesie się Twoja koncentracja, natomiast na mózg jako tako to nie wpłynie. No oczywiście bzdurą jest też nawiązanie kontaktu między świadomością a podświadomością, bo nie wiem czy wiecie, ale współczesna psychologia twierdzi, że nie ma czegoś tak jak podświadomość, taka freudowska, która jest czymś takim, jakimś osobnym światem w naszym mózgu. Mówimy o procesach nieświadomych, nieuświadomionych, które nie dzieją się jakby w takiej naszej pełnej świadomości. Natomiast nie ma podświadomości jako takiego właśnie osobnego świata, który można odkrywać. Ale to już taka dygresja.

Słuchajcie, sprawdzajcie, sprawdzajcie, sprawdzajcie i zwracajcie uwagę na takie sformułowania. „Jak wiadomo” – aha, czyli to jest powszechna wiedza? No nie, nie jest to powszechna wiedza, tym bardziej, że jest wiedzą bzdurną. Przy tym moim researchu, który naprawdę zrobiłam głęboki i czułam się absolutnie fatalnie, jak to wszystko czytałam, po prostu załamywałam ręce i chciało mi się płakać, naprawdę, jak to wszystko czytałam, ale przynajmniej zrobiłam ten research, odrobiłam zadanie domowe, nie tak jak ci wszyscy kwantowi mistycy. Natrafiłam słuchajcie na coś takiego jak uzdrawianie kwantowe. I to już jest po prostu naprawdę dno dna, bo to kolejna technika, która da jakąś fałszywą nadzieję chorym ludziom. A jeszcze lepsze co znalazłam to jest tak zwane uzdrawianie na odległość, czyli wysyłanie tej energii, bo oczywiście za chwilę opowiem, że chodzi tu o przesyłanie energii po prostu na odległość, że masz czyjeś zdjęcie, tak jak ten nasz jakiś jasnowidz to robił przez telewizję, i uzdrawianie na odległość. Straszne, straszne, straszne.

Czego się dowiedziałam o uzdrawianiu kwantowym? „Uzdrawianie kwantowe definiuje się jako dokonywanie prób integracji swojego wnętrza z tak zwanym podstawowym poziomem rzeczywistości. W trakcie zabiegu uzdrawiania kwantowego wykorzystywany jest dotyk oraz techniki oddychania”. Samo to w sobie prawdopodobnie nie zaszkodzi. Techniki oddychania, dotyk. Można się po tym poczuć lepiej, po prostu chwila relaksu. Natomiast oni tym „leczą” raka. Mówią, że leczą raka. „Zwolennicy uzdrawiania kwantowego wierzą, że energia ciała osoby chorej stara się dopasować do energii pochodzącej z dłoni uzdrowiciela. Wszystko po to, aby osoba uzdrawiana była zdecydowanie mniej podatna na różnego rodzaju skutki złej energii i by umożliwić jej lepsze funkcjonowanie”. Czyli dłonie osoby leczącej mają dobrą, wysoką energię i ciało osoby leczonej się do tej wysokiej energii dostosowuje, dzięki temu lepiej sobie radzi ze złą energią, np. właśnie pochodzącą z nowotworu czy z warunków zewnętrznych. Nawet na takim podstawowym poziomie, tak zwanym chłopskim rozumie, to przecież to są jakieś czary, to są gusła! Odprawiamy po prostu rytuał nad kimś i oczekujemy, że ta osoba wyzdrowieje z jakiejś strasznej choroby. To po prostu jest złe, to jest złe. O ile, no nie wiem, słuchanie tej muzyki, to nikomu nie zaszkodzi, natomiast mówienie, że ja Cię uzdrowię energią moich dłoni (jest też coś takiego jak reiki – No niestety, nie ma badań potwierdzających, że to działa) – to jest po prostu złe. To jest złe.

Jednym z takich najbardziej znanych kwantowych mistyków (fajne, będę używać już tego określenia) jest Deepak Chopra. Wydaje mi się, że większość osób cokolwiek szukających na temat rozwoju osobistego natrafiły na to nazwisko. I słuchajcie, on jest takim prekursorem używania fizyki kwantowej do wycierania sobie twarzy tą fizyką kwantową i na przykład napisał takie książki jak „Quantum Healing”, czyli kwantowe leczenie albo „Ageless Body, Timeless Mind”. Do notatek wrzucę później, jak to się po polsku nazywa. I słuchajcie, w 98 roku dostał tak zwanego Ig Nobla, czyli parodię Nagrody Nobla, w kategorii fizyki „za swoją unikalną interpretację fizyki kwantowej i jej aplikacji do życia, wolności i poszukiwania sukcesu” Także Deepak Chopra został „wyróżniony” wręcz za swój kwantowy mistycyzm, bo wymyślił, że dzięki fizyce kwantowej można się uzdrowić. Ale tak jak mówiłam, nie może nie może to w życiu, w prawdziwym świecie zaistnieć. Natomiast Deepak Chopra znany jest ze swoich górnolotnych cytatów. I powstała nawet taka strona „Wisdom of Chopra.com” gdzie można sobie wygenerować taki cytat. Dam oczywiście link. Jeśli ktoś się chce pobawić i zobaczyć co mądrego ma do powiedzenia Deepak Chopra to polecam. Bardzo fajna zabawa.

I słuchajcie, tak już podsumowując ten temat fizyki kwantowej, która jest w ogóle fascynującym tematem. Ja miałam taką bardzo zajawkę na to w gimnazjum. Słuchajcie, dlatego myślę, że mogę powiedzieć, że się trochę lepiej na tym znam niż przeciętny człowiek, bo czytałam właściwie od nastoletnich czasów, od nastoletnich czasów o fizyce kwantowej. Napisałam wypracowanie na ten temat, żeby dostać szóstkę z fizyki. To jest bardzo fascynujący temat i różne takie są nietypowe rzeczy, np. Jakim cudem jeden elektron może przejść równocześnie przez dwie dziury? Wygooglajcie sobie to, bo naprawdę fizyka kwantowa odpowiada na bardzo ciekawe pytania. Natomiast dlaczego my w to wierzymy, w ten kwantowy mistycyzm? To już trochę o tym powiedziałam, że ci wszyscy szarlatani wykorzystują po prostu ten fakt, że większości z nas coś tam obiło się o uszy, że jest coś takiego jak fizyka kwantowa, ale my tak naprawdę nie wiemy co to jest. O tym się raczej w szkole nie mówi. Nie przypominam sobie, żeby poza tym, że ja sobie napisałam wypracowanie, to żebyśmy jakoś coś tam nawet w liceum o tym mówili, także słyszeliśmy, ale nie mamy pojęcia, co to jest.

Więc bardzo łatwo można się podczepić pod pewien „prestiż” tego naukowego terminu. I sobie wytłumaczyć wszystko po prostu fizyką kwantową. Natomiast dlaczego ta fizyka kwantowa tak naprawdę nie działa, w sensie te wszystkie teorie w rozumieniu tych wszystkich szarlatanów. Dlaczego to nie może działać? Dlatego, że tak jak mówiłam na początku, fizyka kwantowa opisuje zdarzenia w skali mikroświata, na poziomie cząstek, na poziomie atomów i jeszcze mniejszym. W skali naszej, naszego świata ludzkiego, takie oddziaływania, którymi się zajmuje fizyka kwantowa po prostu nie zachodzą. Niech to wybrzmi. Po prostu to jest coś, co się dzieje gdzieś tam na poziomie subatomowym, a my tutaj jesteśmy i na nas działa mechanika klasyczna, fizyka klasyczna. Więc po prostu to, co mówią ci szarlatani nie ma prawa działać w naszym świecie.

No ale ktoś może posłuchać i powiedzieć: „no tak, Ty tak mówisz i też z taką pewnością, że to nie działa. No ale to dlatego, że Ty w to po prostu nie chcesz uwierzyć. Ty musisz się otworzyć na to, poszerzyć swoje horyzonty i przyjąć do wiadomości, że może jest coś więcej niż to, co mówi nauka!” Że naukowcy może nie mają jedynej możliwości opowiadania o prawdzie, że są inne osoby, które tej prawdy dostąpiły i teraz mogą się z nami dzielić. I taką strategią, którą osoby, które zajmują się takimi tematami stosują, jest elitaryzm. W sensie takim, że gdy Ty np. przejdziesz mój kurs, obejrzysz moje filmiki czy przeczytasz moją książkę, to Ty już będziesz otwarty, Ty będziesz wiedział więcej niż inni, Ty już będziesz na innym poziomie świadomości. I to jest bardzo przyciągające, bo buduje w nas przekonanie, że my jesteśmy wyjątkowi, że inni nie dostąpili takiej „łaski wiedzy”. Ale ja teraz wiem więcej, bo większość ludzi nie wie jak przyjmować tę wiedzę, dobrą energie, wysokie wibracje.

Ale Ty wiesz i możesz wiedzieć jeszcze więcej kupując mój kurs! Ty należysz do grona ludzi, którzy otworzyli swój umysł i możesz wejść na wyższe poziomy świadomości. Możesz porzucić ego i budować swoją duchowość na poziomie kwantowym czy jakimś tam innym. Trochę się śmieję. Tak, trochę śmieję, bo natrafiając na te różne materiały, na które natrafiłam, to poza tym, że załamałam się totalnie, no to śmiech był jedyną wartościową reakcją. A’propos poziomów świadomości właśnie. Poziomy świadomości, takie, które wydaje mi się teraz są najbardziej popularne, bo są różne. Są różne modele poziomów świadomości, przez które przechodzą pojedynczy ludzie albo ludzkość jako całość. To takie współczesne to są poziomy świadomości Davida Hawkinsa. David Hawkins był amerykańskim psychiatrą i no właśnie, ten tytuł doktora, bo to jest dr David Hawkins, zdobył właśnie tak legitnie, czyli faktycznie za swoje badania jakieś w psychiatrii. Natomiast co jest ważne, to tą taką kwantową, mistyczną duchowością zajął się już po zaprzestaniu praktyki lekarskiej. Czyli nie wiem czy mu się nudziło, czy może coś mu się stało w głowę. Natomiast właśnie nie możemy wyciągać takich wniosków, że doktor psychiatrii o czymś takim mówi, więc to musi być prawda.

No bo on już się tym zajął po zaprzestaniu praktyki, jak już był starszy i sobie po prostu coś takiego wymyślił. Co wymyślił? Doktor Hawkins uważał, że każda z emocji, tak jak mówiłam, niesie ze sobą określoną energię. A na zdrowie fizyczne nie do końca ma wpływ genetyka, styl życia czy dieta, ale świadomość, czyli nasz stan emocjonalny, psychiczny, za pomocą którego interpretujemy rzeczywistość. Czyli to, czy jesteśmy chorzy, zdrowi to po prostu wynika z tego, w jaki sposób my patrzymy na świat. To jest takie proste! Wystarczy inaczej spojrzeć na świat i nagle już nie będziesz chory! Przy czym uwaga! Emocje i wiedza zniekształcają sposób, w jaki postępujemy. Dlatego kluczowa jest świadomość. Stąd poziomy świadomości i Hawkins wraz z zespołem badawczym stworzyli taką mapę poziomów świadomości, mapę świadomości i rozpisali to na siedemnaście poziomów. Ja tutaj podrzucę jakąś tabelkę, żebyście zobaczyli. I w jaki sposób oni stworzyli tę mapę? Jak to przeczytałam, to po prostu myślałam, że wyskoczę z okna, które było obok. Byłam w kawiarni, obok było okno.

Ja myślałam, że to było tylko pierwsze piętro, że wyskoczę z tego okna. Najpierw wyjaśnię, co to jest test kinezjologia. Otóż kinezjologia – wiemy, tzn. nie wiem, czy wiecie. „Jak wiadomo” [śmiech], to nauka ruchu, o układzie ruchowym człowieka. Spoko, to jest legitna nauka. Natomiast jest coś jak „kinezjologia stosowana”, która mówi o tym, że możemy wyczytywać pewne informacje z ciała. No i to już jest bullshit. I test kinezjologiczny polega na tym, że zadajemy pytania, a ciało może nam dać odpowiedź nawet na zasadzie prawda czy fałsz. To tak w skrócie. Ale teraz słuchajcie opis tego jaki znalazłam na pewnej stronie i jak to zostało opisane to rozwaliło mnie łopatki. Pomyślałam, że też się pośmiejecie, więc po prostu zacytuję.

„Hawkins wraz z zespołem badawczym stworzyli mapę przy pomocy testu kinezjologicznego. Mięśnie osoby podawanej badaniu wzmacniały się w reakcji na zdania prawdziwe i osłabiały w przypadku usłyszenia zdania fałszywego. Oto przykład, w jaki kalibrowano poszczególne elementy mapy:

 – Jeśli samo utrzymywanie się przy życiu wynosi 1, wtedy moc miłości przekracza 200? Mięśnie badanego dają silną reakcję, wskazują odpowiedź twierdzącą.
– Miłość przekracza 300? Mięśnie badanego wskazują ponownie tak. 
– Przekracza 400? Odpowiedź znów na tak.
– Miłość wynosi 500 lub więcej? Ponownie na tak.

Kalibracja miłości ustalona zostaje na poziomie 500. Liczba ta została potwierdzona tak przez wszystkich badanych.”

Próbowałam dotrzeć jakiś sposób do opisów tych badań takich nie na zasadzie artykuł na stronie, tylko faktycznie taki papier naukowy. Nie byłam w stanie tego znaleźć. Natomiast nie mam dostępu do baz naukowych, ale wydaje mi się, że to nie było nigdzie publikowane, że to były po prostu badania, które sobie zrobił na zasadzie: przyprowadzę 20 osób i będę ich pytać, na jaki poziom skalibrować miłość. I jak ja tak patrzyłam w stosunku do tych wszystkich poziomu świadomości, to gdzieś tam był taki poziom związany z pogardą, to byłam ja, z pogardą [śmiech]. A’propos tego. Tak sobie myślę, że to może być jeden z argumentów: Ty jesteś na niskim poziomie, więc Ty uważasz to za nieprawdę. Ja nie jestem taką elitą, która jest na wyższym poziomie, ewidentnie.

A co mówił Hawkins na temat chorób? I to jest straszne, z ust lekarza, z ust kogoś, kto wcześniej pomagał ludziom. Nie wiem jakie miał wyniki leczenia ludzi, no ale tak myślę, że skoro przepracował swoje życie jako lekarz, no to musiał to robić dobrze. A później mówił tak: „Choroba jest wołaniem naszej świadomości o zwrócenie uwagi na coś, nad czym trzeba popracować. Powinniśmy nauczyć się patrzeć na choroby jak na lekcje, które pojawiają się w naszym życiu po to, abyśmy uzdrowili cząstkę siebie. Choroba mówi: Spójrz na mnie, proszę, uzdrów to, co sobą oznaczam i symbolizuje. Ulecz winę, nienawiść do siebie i ograniczające formy myślowe. Proszę wznieś się na odpowiedni poziom, by mnie pokochać, tak, abym została wyleczona”. I według Hawkinsa powinniśmy podziękować swoim chorobom. Możemy na przykład dotknąć swego ciała z akceptacją, miłością i powiedzieć: Dziękuję ci wrzodzie. Już rozumiem. Zmusiłeś mnie do przyjrzenia się sposobowi, w jaki potępiałem siebie oraz temu, że siebie nie kochałem. I słuchajcie, w sumie to nie jest aż takie złe, na takim poziomie, że faktycznie niektóre choroby wynikają z naszego stylu życia i pozwalają się zastanowić: w jaki sposób ja do tego doprowadziłem czy doprowadziłam. Na przykład ten wrzód na żołądku może właśnie wynikać z bardzo silnego stresu, więc trzeba będzie tak żyć, żeby się mniej stresować. Natomiast są choroby, które po prostu na nas natrafiają. Losowość, po prostu coś nam się przydarza. No i wtedy to znowu zwalanie winy na osobę chorą, bo ona ewidentnie coś zrobiła sobie nie tak, skoro ta choroba się pojawiła i jeszcze ma jej dziękować. No, no, no no no… Nie podoba mi się to bardzo.

Ale co jeszcze o tych poziomach świadomości ciekawego możemy powiedzieć? To coś, co często się spotyka w tego typu klasyfikacjach, to dwa rodzaje poziomów. Oczywiście poziom niższy, w którym przeważa niska energia i brak zadowolenia. I poziomy, które są nazywane poziomami mocy, w których nad emocjami bierze górę rozsądek, kontrola i duchowość. A najnowsze badania neurobiologii mówią o tym, że my właściwie tak naprawdę nie kontrolujemy emocji. Jest bardzo ciekawa książka na ten temat – „Ego sapiens” Rafała Ohme – linkuję i bardzo polecam przeczytać, ponieważ my naprawdę jesteśmy istotami emocjonalnymi i emocje kontrolują nas w sposób, którego my nie jesteśmy świadomi. Właśnie tej pełnej świadomości nie możemy osiągnąć dlatego, że emocje są pierwotne. One się pojawiają jako pierwsze. My możemy „po” danej emocji wybrać swoją reakcję. Natomiast my nie mamy wpływu na to, jaka emocja się pojawi. Chyba że popracujemy nad swoimi przekonaniami. Natomiast to nie jest tak, że tutaj wystarczy świadomość i możemy kontrolować bardziej swoje życie. To jest dużo bardziej skomplikowane. Naprawdę zachęcam do przeczytania książki „Ego sapiens”. I słuchajcie, jak to właśnie bywa z poziomami, to oczywiście są rzeczy, które możemy zrobić, żeby wejść na wyższy poziom. I np. są to dobre uczynki dla innych, bezinteresowna pomoc, medytacja. Na jakimś poziomie ma to sens. Jest to fajne w sensie, że po prostu masz być lepszym człowiekiem, dobrym człowiekiem. Nikogo nie krzywdzi. Natomiast nie ma sensu tego obierać jakąś pseudonaukową papkę, no chyba, że chce się na tym zarobić.

I wiecie, ja bardzo bym chciała, żeby to wszystko, o czym mówię w tym i poprzednim odcinku, żeby po prostu działało. Bo życie byłoby łatwiejsze. Ja nie jestem przeciwniczką, bo tak. Bo jestem na niższym poziomie i po prostu nie podoba mi się to, więc mówię to bez sensu. Nie, ja twardo stoję na ziemi i sprawdzam po prostu, czy są jakieś dowody, że to działa. Nie dowody anegdotyczne, na zasadzie moja ciotka się pomodliła do wrzoda i nagle jej te wrzody zeszły (pomimo tego, że i tak brała leki, które przepisał lekarz). Po prostu moim zdaniem nie ma sensu inwestować czas i energię w coś, co być może nie zaszkodzi, ale też nie pomoże, ale może zaszkodzić. Więc ja bardzo bym chciała, żeby było prawo przyciągania, żeby można było myślą sterować rzeczywistością, żeby wystarczyło być dobrym i po prostu Twoja energia rośnie i Twoje wibracje rosną,  i wszyscy są szczęśliwsi. No tak nie działa niestety nasz świat. Ja bardzo bym chciała. Więc to nie jest tak, że jestem przeciwniczką, bo tak, tylko jestem przeciwniczką, bo po prostu nie ma dowodów. I tak to nie działa. Tyle.

Było dużo o chorobach, to przechodzimy teraz do tematu medycyny, szczególnie medycyny alternatywnej. Natomiast jeśli chodzi o medycynę tę taką prawdziwą, tradycyjną, to z trwogą patrzyłam na to co się działo podczas pandemii koronawirusa, gdy rosły nastroje antyszczepionkowe, a przez to też antynaukowe. Było trochę tak, że kolejni profesorowie występowali i mówili coś, co później okazywało się nieprawdą, więc ludzie przestali wierzyć w ich autorytet. Pomimo tego, że właśnie tak działa nauka, że dowiadujemy się coraz więcej. Jeśli nikt jeszcze tego wirusa wcześniej nie znał, to mogliśmy tylko spekulować na podstawie być może innych wirusów podobnych, które wcześniej poznaliśmy. Natomiast to było coś całkiem nowego, więc to normalne, że co kilka tygodni gdzieś tam się te opinie zmieniały. Dla ludzi to był dowód na to, że lekarze, naukowcy nie wiedzą, co robią i że nie warto im ufać. Powstawały też – to chyba wcześniej, ale myślę, że pandemia to wzmocniła – różne teorie spiskowe. Z jednej strony to, że ta PLANdemia została zaplanowana po to, żeby stworzyć nowy porządek świata, żeby kontrolować społeczeństwo. I mi przy okazji właśnie takich teorii spiskowych przychodzi tylko pytanie: po co? Po co ktoś miałby to wszystko organizować? Po to żeby kontrolować społeczeństwo? To się już dzieje, np. za pomocą social mediów, co pokazała afera Cambridge Analytica. Media, nie tylko społecznościowe, tylko też te tradycyjne, od dziesiątek lat mają wpływ na społeczeństwo. Więc te rządy i nie rządy mają już narzędzia do kontroli społecznej. Po co? Ja nie usłyszałam żadnego przekonującego argumentu, kto miałby w ogóle ten Nowy Porządek Świata organizować.

No dobra, ale jeszcze kilka ciekawostek o teoriach spiskowych. One powstają tam, gdzie nie ma dostępu do pełnej informacji. Albo wydaje się, że te informacje, które dostajemy, nie są pełne. I tutaj właśnie mieliśmy ten przypadek w trakcie pandemii, że nam się wydawało, że oni wiedzą coś jeszcze, ale nam nie mówią. I kiedy mamy do czynienia z szokującym wydarzeniem, to chcemy doszukać się w nim jakieś wyższego sensu. I tu właśnie te pytania się pojawiają. No bo skoro jakiś wyższy sens, to trzeba się zapytać o to, komu się opłacało albo kto na tym zarobił. A stąd już prosta droga właśnie do myślenia spiskowego. Jeśli dodamy do tego brak wiedzy, brak zaufania do władz oraz potrzebę takiego domknięcia poznawczego, czyli właśnie posiadania pełnej informacji, no to otrzymamy osobę, którą bardzo łatwo można omamić. Gdy czytałam o teoriach spiskowych, natrafiłam na taką fajną ciekawostkę pokazaną przez badania University of Kent. Jeśli ktoś wierzy w jedną teorię spiskową, jest bardziej prawdopodobne, że uwierzy w kolejne. Nawet takie, które się wzajemnie wykluczają. Czyli np. są osoby, które wierzą w to, że księżna Diana sfingowała swoją swoją śmierć i jednocześnie, że jej wypadek był morderstwem zaplanowanym. Czyli wierzą jednocześnie, że księżna Diana żyje i że księżna Diana nie żyje. Tak, tak właśnie działają mózgi osób wierzących w teorie spiskowe.

Ale ta część miała nie być o teoriach spiskowych, to była taka dygresja tylko, ale o medycynie alternatywnej. I właśnie myślę, że wszyscy zauważamy w ostatnich latach spadek zaufania do lekarzy. Bo lekarze się sprzedają, bo są na usługach Big Pharmy. Nie zależy im na tym, żeby wyleczyć, tylko żeby doić pacjentów z ich pieniędzy. Do tego myślę, że nie ma w naszym społeczeństwie na pewno jakichś autorytetów naukowych, takich, że właśnie, jakby był taki Albert Einstein, który by rzucał mądre cytaty, to on mógłby być takim autorytetem naukowym. Ale słuchajcie, że pewne naukowe doniesienia są też przecież podważane przez rząd. To jak premier Morawiecki nawoływał do tego, żeby iść na wybory, bo wirus jest w odwrocie, to jak ludzie coś takiego słyszą, no to nie wierzą naukowcom czy lekarzom, bo pan premier powiedział, że jest inaczej. I słuchajcie, to sprawia, że szukamy czegoś innego, coś, co jest bardziej pociągające.

Bo faktem jest, co mi ostatnio powiedziała moja ginekolożka, że współczesna medycyna jest w pewnym sensie medycyną objawową, że leczymy bardziej objawy niż przyczynę. Moim zdaniem jest to wina systemu, bo lekarze nie mają wglądu do innych badań. Wizyty są krótkie, jest dużo papierologii, nie ma czasu się w pełni zająć pacjentem. No i pacjent jak coś to już musi sam sobie próbować połączyć kropki. I tu cała na biało wchodzi medycyna alternatywna. A może nie cała na biało, bo często nie ma fartuchów, albo są innego koloru niż białego. Ale mamy przytulne gabinety, przyjemną atmosferę, długie wizyty i tak zwane holistyczne spojrzenie. Człowiek czuje się w takim gabinecie, w rękach takiej osoby zupełnie inaczej, bardziej zaopiekowany. Tylko problem jest taki, że badania naukowe nie potwierdzają skuteczności terapii alternatywnych.

Weźmy na przykład medycynę chińską, której założenia opierają się na istnieniu meridianów, przez które przepływa energia Qi (kłi? ki? Czy jak to się czyta po chińsku). I choroba oznacza, że jest blokada w przepływie tej energii. Czyli znowu mamy teorię opartą na jakiejś energii związanej z chorobami. Oczywiście nauka nie potwierdza istnienia ani meridianów, ani czakr, ani innych punktów energetycznych w ciele. I to, że Twoja ciocia się czuła lepiej po akupunkturze to jest tzw. dowód. anegdotyczny, naukowo nieważny. Ogólne założenia różnych metod alternatywnych tak naprawdę zamykają się w podstawowych zasadach zdrowego stylu życia: jedz zdrowo, ruszaj się, nie stresuj się, zatrzymaj się w tym biegu naszego współczesnego świata.

No i oczywiście, że będziemy się lepiej czuć, gdy dwie godziny będziemy leżeć na wygodnej kozetce i ktoś będzie się nami opiekował. Nawet jeśli ta opieka to wbijanie igieł w ciało. Także pod tym kątem nie sądzę, żeby to było szkodliwe. Oczywiście tam można jakoś źle te igły wbić i komuś coś uszkodzić. Załóżmy, że ktoś bardzo dobrze te igły wbija. Generalnie nie mam nic do tak rozumianej medycyny alternatywnej, czyli po prostu odżywiaj się zdrowo, ruszaj się, mniej się stresuj, zadbaj o swoje zdrowie psychiczne. Nie mam nic do tego, dopóki nie zaczyna się wciskanie ludziom jakichś nie przebadanych, często zanieczyszczonych suplementów, albo namawianie do odrzucenia np. leczenia nowotworów chemią, bo pomogą jakieś ziółka i tai chi. Ok, promowanie zdrowego stylu życia – jak najbardziej. Ale jeśli już wciskamy jakieś zioła smoka czy coś takiego i każemy odstawić medycynę tradycyjną, to to już jest żerowanie na ludzkiej nadziei.

Dlaczego w ogóle tutaj pojawił się temat medycyny alternatywnej? A dlatego, że ona zaczyna z jakiegoś powodu wchodzić w teren rozwoju osobistego. Osoby, które się zajmują rozwojem osobistym, często też polecają różne metody medycyny alternatywnej. Nie wspominając o tym, że celebryci bardzo chętnie się dzielą swoją właśnie wiedzą związaną z medycyną alternatywną. A jak wiadomo celebryci mają w naszym kraju większy autorytet niż naukowcy. Pamiętacie sprzed paru miesięcy film Beaty Pawlikowskiej o depresji, o antydepresantach. I ona tam mówiła parę sensownych rzeczy, że nie zawsze ta farmakoterapia jest skuteczna, jest potrzebna, że są inne metody. Natomiast wybrzmienie tego filmu było takie, żeby w ogóle nie ufać farmakoterapii, żeby nie brać leków, bo one otumaniają, bo one zmieniają osobowość. I obawiam się, że osoby, które bardzo lubią Beatę Pawlikowską (a ona też ma jakieś tam produkty związane z rozwojem osobistym), mogą nie iść po pomoc, gdy mają depresję. A depresja to jest choroba śmiertelna. Nieleczona prowadzi do samobójstwa.

Pamiętam jak parę lat temu udostępniłam post jakiegoś centrum zdrowia psychicznego z okazji Dnia Walki z Depresją. No i tam była taka grafika o tym, czego nie mówić osobie dotkniętej tą chorobą. I dopisałam: „tak, bo to jest CHOROBA, nie moda, nie chwilowy dołek, nie przesadzanie i nie wybór”. Jedna z moich znajomych, która dziś już moją znajomą nie jest, napisała, że „wybór jednak mamy, że sami przyciągamy tę depresję swoimi wyborami”. I to jest takie stygmatyzować ofiar. Wracałam do Hawkinsa i jego spojrzenia na chorobę, bo jasne, trzeba się przyjrzeć swojemu życiu i pracować nad tym, co może wzmagać depresję. Jednak nie na zasadzie, że sama tego chciałam, że to był mój wybór, że ja sobie sama sprowadziłam depresję na siebie. No tak nie możemy tego podchodzić.

No i teraz, szczególnie w kontekście tej medycyny i niemedycyny, ważne jest to, co teraz nadejdzie, czyli podsumowanie tych dwóch odcinków, czyli jak się przed tym ustrzec, jak weryfikować informacje, by nie korzystać z czegoś, co kompletnie nie działa, albo co z czegoś, co może zaszkodzić, tylko po prostu czy to rozwijać się, czy leczyć się tak, jak po prostu najnowsza wiedza naukowa mówi.

Miałam okazję brać udział w janinarze, czyli webinarze Janiny Bąk na temat tego, jak weryfikować informacje i mam nadzieję, że się nie obrazi, jak podzielę się tutaj tymi informacjami, bo jest to niesamowicie istotne:

  1. Pierwsza rzecz to przejrzyj źródło i
  2. potwierdź w innych źródłach. Ja tutaj biję się w pierś, bo ten podkast nie aspiruje do miana naukowego, więc ja tutaj nie daję dokładnych źródeł, natomiast mam takie jakby ogólne źródła, z których korzystałam, przygotowując te odcinki. I tam już te źródła się znajdują. Więc jak ktoś chce doczytać to tam może to znaleźć. Natomiast jeśli np. dostaniemy taką informację, że na koronawirusa działa czosnek, no to sprawdzamy jakie to jest źródło. I często się okazuje, że to jest jakaś taka fejkowa strona zrobiona tylko po to, żeby ludzie tam weszli i klikali, nabijali reklamę i później jeszcze zostawili swoje dane bankowe. I szukamy: czy ktoś inny jeszcze napisał o tym, że koronawirusa zabija czosnek? Nikt inny tego nie napisał. OK? Czyli to raczej nie jest prawda.
  3. Sprawdź miejsce i datę. Często jest tak, że ludzie wrzucają jakieś zdjęcia i mówią na przykład, że to jest zdjęcie z wczorajszych protestów w Warszawie. A to się okazuje, że to jest zdjęcie w ogóle z jakiegoś San Francisco sprzed 15 lat. I w artykułach też sprawdzajcie miejsce, datę. Kto to napisał, kiedy? Czy to jest jeszcze aktualne?
  4. Kolejna wskazówka: czytaj dokładnie, czyli nie przeskakujemy tylko po tytule i nagłówkach, tylko wczytujemy się w artykuł, bo nagłówki jak wiadomo często są tzw. clickbaitami, czyli są napisane w ten sposób, żebyśmy po prostu weszli i przeczytali, spędzili jakiś czas na stronie i żeby wydawca otrzymał pieniądze za reklamę, znowu. Dlatego czytaj dokładnie. Nie czytaj po łebkach, czyli po nagłówkach, tylko dokładnie zapoznaj się z informacją.
  5. Sprawdź autora. Czy ten ktoś w ogóle istnieje? Czy np. jeśli ma „dr” przed nazwiskiem, to czy faktycznie otrzymał tytuł tego doktora? Tak jak już tutaj mówiłam i za chwilę to powiem. To, że ktoś ma doktorat wcale nie znaczy, że jest autorytetem.
  6. Upewnij się, że to nie żart, np. to nie jest 1 kwietnia. Albo że po prostu nie jest jakaś strona typu Asz Dziennik, która powstała po to, żeby takie właśnie śmieszne, fejkowe ale śmieszne niusy tworzyć. Natomiast, no wiemy, Asz Dziennik nie jest źródłem prawdziwych informacji.
  7. Odróżnij fakty od opinii, czyli czy ktoś mówi coś, co faktycznie się wydarzyło, czy ktoś mówi coś, co myśli na temat jakiegoś potencjalnego wydarzenia, do którego być może jeszcze nie doszło?
  8. Uważaj na emocje. Często nagłówki albo jakieś teorie spiskowe są przekazywane tak, żeby jak najbardziej wzbudzić naszą reakcję emocjonalną. A kiedy nasz mózg zalewają emocje, to on przestaje myśleć logicznie. Dlatego uważaj, jeśli natrafisz na jakąś wiadomość, która wzbudza w Tobie silne emocje. Czy to gniew, czy to nienawiść. To poczekaj, uspokój się i przeczytaj tę informację jeszcze raz, sprawdzając źródło, potwierdzając w innych źródłach itd, itd.
  9. Kolejna rzecz, która jest bardzo trudna, to uważaj na błędy myślenia, błędy poznawcze. Czyli to są takie schematy działania naszego mózgu, które sprawiają, że no właśnie, że nasz mózg robi nam psikusy. Np. takim błędem myślenia, błędem poznawczym jest efekt potwierdzenia. To jest tendencja do poszukiwania wyłącznie faktów potwierdzających posiadaną opinię, a nie weryfikujących ją. Często niestety w debacie publicznej występuje ten efekt potwierdzenia. Więc jeśli Tobie się wydaje, że coś działa w ten, a nie inny sposób, to będziesz sobie to potwierdzać po prostu szukając takich źródeł. A oczywiście po co Ci to, żeby szukać czegoś przeciwnego, gdy przecież Ty wierzysz w jedną rzecz. Kolejny to jest efekt wspierania decyzji, czyli tendencja do lepszego pamiętania argumentów przemawiających za podjętą decyzją niż przeciwko niej. Taka racjonalizacja podjętej już decyzji. Ciekawy jest też efekt wyniku, czyli tendencja do oceniania decyzji na podstawie znanych później rezultatów zamiast na podstawie informacji znanych w momencie podejmowania decyzji. I tutaj np. mogę podać taki obrazek: jak jest jakiś mecz reprezentacji i ktoś mówi na przykład no nie, no, Dudka wziął na bramkę, przecież on ostatnio w ogóle nie broni. Co ten trener zrobił? Przecież przegrają przez niego! Natomiast po meczu, kiedy Dudek obronił dwie bramki, ten sam człowiek może powiedzieć: No, ja wiedziałam, żeby tego Dudka dać, bo on ostatnio miał jakiś tam przebłysk. I jeszcze taki ciekawy błąd poznawczy. Icjh jest dużo, daję w notatkach listę najczęstszych błędów myślenia. Zobaczycie więcej, jak nasz własny mózg nas oszukuje. Natomiast bardzo ciekawe są też heurystyka dostępności, czyli tendencja do przypisywania większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które szybciej przychodzą do głowy, czyli np. ostatnie wydarzenia lub wywołujące większe emocje. Co jest bliżej dla naszego mózgu, to on sobie to szybciej przypomni i też sprawi, że większe prawdopodobieństwo będzie, że to wystąpi w przyszłości.

Czyli tak naprawdę błędy poznawcze mówią nam, że wierzymy w to, co chcemy, by było prawdą. I stąd właśnie jeśli wyda nam się atrakcyjna jakaś teoria spiskowa, no to chcemy w nią wierzyć. Dlatego bardzo trudno utrzymać taką świadomość tych błędów poznawczych i mieć taką czystą kartę w podejmowaniu decyzji czy w ocenianiu danych niusów. Dlatego warto, warto wiedzieć, że coś takiego istnieje i że możemy w tę pułapkę wpaść.

Ja jeszcze dodam oprócz tego kilka innych wskazówek. Po pierwsze skąd się wzięła dana metoda czy dziedzina wiedzy? Często wpisuję w Google, gdy słyszę o czymś, o jakiejś tam genialnej metodzie na coś tam, wpisuję to w Google, no i zazwyczaj mi wyskakuje, że jest to pseudonauka. Albo po prostu wpisuję „opinie”, „krytyka”, najczęściej staram się po angielsku, bo wtedy też jest więcej informacji dostępnych. Czyli np. „leczenie kamieniami  krytyka”. I wtedy wyskakuje np. strona na Wikipedii, gdzie jest leczenie kamieniami. To się jakoś ładnie nazywa. No i jest tam też podstrona „krytyka”, dlatego właśnie mi się pokazało. Bo słuchajcie, np. jest coś takiego jak chiropraktyka. I to jest coś takiego, co ma bardzo szerokie zastosowanie, ale generalnie chyba chodzi o jakieś tam… No w sumie nawet nie wiem. Dobra, tego riserczu akurat nie zrobiłam, na czym dokładnie polega chiropraktyka, ale ona jest stosowana właśnie jako jedna z dziedzin medycyny alternatywnej.

I słuchajcie: chiropraktyka praktyka została stworzona pod koniec dziewiętnastego wieku w Stanach Zjednoczonych przez Daniela Davida Palmera, który utrzymywał, że wiedzę o niej otrzymał z zaświatów od nieżyjącego od pięćdziesięciu lat lekarza. Czyli źródła tej praktyki pochodzą od… kurde, aż zaniemówiłam. Po prostu ducha, który się tej osobie pojawił. Może w snach, może miał jakieś objawienie. No i stąd się wzięła chiropraktyka. Podobny rodowód ma Human Design. Też ostatnio taka modna metoda. I wrzucam też link do Wikipedii  „Lista dziedzin uznanych za pseudonaukę”. I jeśli na przykład nie wyskakuje żadna strona z krytyką czy z takim potwierdzeniem, czy to jest nauka czy nie, ale wyskakują same strony, gdzie np. możesz kupić jakieś magiczne kamienie albo magiczne czaszki, to nie jest to legitna nauka.

Kolejna rzecz, którą warto sprawdzić, to kto nadał tytuł doktorski. I jest taki szczególny przedstawiciel prawa przyciągania, dr Joe Dispenza, też bardzo w kręgach rozwoju osobistego, niestety, hołubiony. I on dostał doktorat honoris causa, czyli nawet nie taki prawdziwy. To doktorat honoris causa chiropraktyki właśnie, na Life University w Arizonie, który jest po prostu takim ogromnym cudzysłowie „uniwersytetem” różnych takich magicznych teorii. Więc to nie jest żaden doktor, żaden autorytet.

Bardzo mi się nie podoba ta tendencja, gdzie łączy się metody osadzone w nauce z pseudonaukami lub myśleniem magicznym, albo gdy ktoś nagle skręca w stronę mambo-dżambo, mimo że jeszcze do niedawna mocno stąpał po ziemi. I metody te mogą być skuteczne dla niektórych, ale innym mogą zaszkodzić. Może też nie zmienić się nic i myślę, że to jest najlepsze rozwiązanie, ale potem pretensje są do całej branży rozwoju osobistego, który należy zdelegalizować. I ja rozumiem, że ludzie, którzy mają różne problemy, szukają tych rozwiązań szeroko. Jednak kolejni szarlatani tylko żerują na tej nadziei. Nawet jeśli sami w pełni wierzą w skuteczność swoich rozwiązań, to wciąż jest jakieś takie niefajne, nieetyczne dla mnie. Dlatego apeluję o dokładne sprawdzenie metod, z których chcesz skorzystać. Uratujesz co najmniej swój portfel, a może nawet i swoje zdrowie.

Chciałabym, by na świecie istniała magia, czy to w postaci prawa przyciągania, poziomów świadomości czy zaklęć rodem z Hogwartu. Życie byłoby wtedy o wiele prostsze. Jednak w poszukiwaniu ułatwień czasem dajemy się zapędzić w kozi róg. Sprawdzaj więc wszystkie cudowne metody, które obiecują Ci zmianę życia i uważaj, komu oddajesz swoje pieniądze. Transkrypcję i notatki do tego odcinka znajdziesz na stronie emiliawojciechowska.com/43. Do usłyszenia za 2 tygodnie, a jeśli podobał Ci się ten odcinek, postaw mi kawę w serwisie buycoffe.to – link znajdziesz na stronie tego odcinka.

Źródła, z których korzystałam podczas przygotowywania się do nagrania: