Jak różni się organizacja pracy i myślenie o niej na etacie, na freelansie i we własnym biznesie? O tym rozmawiam w dzisiejszym odcinku z Weroniką Gasperczyk, pierwszą polską photo managerką z doświadczeniami zawodowymi z każdej z tych kategorii. Mówimy też o tym, dlaczego warto zachować i uporządkować swoje wspomnienia, jak własne zasady pomagają w biznesie i dlaczego medytacja jest jak oddech dla głowy.
Weronika Gasperczyk – zawodowo zamienia bałagan w zbiorach zdjęć i filmów w kolekcje wspomnień. Marzy o świecie, w którym dzieci oglądają zdjęcia, a kobiety mają odwagę w opowiadaniu swojej własnej historii. Jej zdaniem fotografia ma w sobie coś z magii – jest skrzyżowaniem malowania światłem oraz zatrzymywania czasu. A dzięki magii możemy wracać do dowolnych momentów z historii, własnej i świata. Jest pierwszą w Polsce photo managerką – pomaga klientom budować ich wspomnienia z ich własnych zdjęć i filmów. Weronika zaczęła tę drogę zawodową wtedy, gdy prawie straciła osobiste zdjęcia.
Notatki do odcinka
- Strona Weroniki – https://bankwspomnien.pl/
- Instagram Weroniki – https://www.instagram.com/photo.managerka/
- Kanał na YouTube Weroniki – https://www.youtube.com/@bankwspomnien
- bezpłatna konsultacja u Weroniki – https://koalendar.com/e/spotkanie-bank-wspomnien
- Cykl artykułów o prezentach – https://bankwspomnien.pl/category/prezenty-ze-zdjec/
- Intu – polska aplikacja do medytacji – https://intuyourself.com/
Spodobało się? Pomogłam Ci?
Postaw mi kawę, bym mogła tworzyć więcej treści! 🙂
Wypiję za Twoje zdrowie 🙂
Transkrypcja – podcast do czytania
Cześć! Z tej strony Emilia Wojciechowska Jestem trenerką mentalną biznesów online i prowadzę dla Ciebie podcast „Niezarobiona jestem”, w którym uczę jak osiągać więcej, stresując się mniej.
Odcinek 32: Etat vs freelance vs własny biznes. Rozmowa z Weroniką Gasperczyk.
Jak różni się organizacja pracy i myślenie o niej na etacie i we własnym biznesie? O tym rozmawiam w dzisiejszym odcinku. Z Weroniką Gasperczyk, pierwszą polską photo managerką z doświadczeniami zawodowymi z każdej z tych kategorii. Mówimy też o tym, dlaczego warto zachować i uporządkować swoje wspomnienia, jak własne zasady pomagają w biznesie i dlaczego medytacja jest jak oddech dla głowy.
Moją dzisiejszą gościnią jest Weronika Gasperczyk. Weronika zawodowo zamienia bałagan w zbiorach zdjęć i filmów w kolekcje wspomnień. Marzy o świecie, w którym dzieci oglądają zdjęcia, a kobiety mają odwagę w opowiadaniu swojej własnej historii. Jej zdaniem fotografia ma w sobie coś z magii – jest skrzyżowaniem malowania światłem oraz zatrzymywania czasu. A dzięki magii możemy wracać do dowolnych momentów z historii, własnej i świata. Jest pierwszą w Polsce photo managerką – pomaga klientom budować ich wspomnienia z ich własnych zdjęć i filmów. Weronika zaczęła tę drogę zawodową wtedy, gdy prawie straciła osobiste zdjęcia.
EW: Cześć, Weroniko! Witam Cię serdecznie w moim podcaście. Bardzo się cieszę, że możemy dzisiaj porozmawiać.
WG: Bardzo mi miło u Ciebie gościć.
EW: Bardzo mi miło, tym bardziej, że jesteś drugą moją klientką, która do mnie przychodzi I to jest zawsze takie fajne, że właśnie mojej klientki chcą też się pokazywać tutaj, mówić o sobie. Więc tym bardziej bardzo, bardzo mnie ta rozmowa ekscytuje, że teraz mogę porozmawiać z Tobą inaczej niż na sesjach treningu mentalnego. Trochę luźniej, trochę trochę na inne tematy, nie takie trudne.
WG: Z mniejszą liczbą zadań domowych. (śmiech)
EW: Tak! (śmiech) Nie będzie żadnego zadania domowego. Weronika, na sam początek, tak jak zawsze to robię w moim podcaście, zapraszam i Ciebie i słuchaczy do wzięcia jednego takiego głębokiego, uważnego oddechu, podczas którego zwracamy uwagę tylko i wyłącznie na to, co dzieje się z naszym ciałem, gdy bierzemy wdech i wydech powietrze. Dzięki temu będziemy trochę spokojniejsze, trochę bardziej skupione i łagodniej wejdziemy w tę rozmowę.
WG: Pewnie.
[głęboki oddech]
EW: Dzięki, Weroniko, dzięki słuchaczom. I zaczynajmy. Weronika masz bardzo ciekawy zawód i za chwilę Cię o niego wypytam, skąd on się wziął itd. Itd. Ale chciałabym trochę się jeszcze cofnąć, ponieważ rozmawiamy o różnicach i w planowaniu sobie dnia, i w traktowaniu swojej pracy pomiędzy byciem freelancerem a własnym biznesem. I chciałabym Cię spytać właśnie o to, czym zajmujesz się teraz i to, czym zajmowałaś się wcześniej, jako freelancerka.
WG: Jeszcze zanim zostałam freelancerką, pracowałam na etacie, więc ja tak właściwie znam wszystkie te trzy oblicza, o których będziemy mówić, bo najpierw przez 5 lat byłam na etacie w różnych firmach, przeszłam od marketingu, project managementu aż do tłumaczeń. I ostatni mój etap to było tłumaczenie pisemne i ustne w takiej instytucji finansowej i stamtąd katapultowałam się we freelancing. I to już było w 2012 roku, więc w tym roku się zdziwiłam, że już mi 10 lat stuknęło na freelansie.
I kiedy byłam tłumaczką najpierw pisemną, potem ustną, no to oczywiście musiałam zdobywać różne zlecenia. Taki typowy freelancer, to nie jest tak, że ma, bo mało kto z nas wtedy ma jednego zleceniodawcę, i na przykład zlecenia tam kilka razy w tygodniu czy miesiącu. Tylko większość freelancerów jednak działa tak, że musi znajdować sobie zlecenia i zapewniać sobie pracę. Więc pod tym względem freelance od etatu się jednak dosyć mocno różni. No bo nie przychodzisz na konkretną godzinę, nie wychodzisz o konkretnej godzinie. Dla wielu osób już to jest kłopotliwe, że nagle zostajesz panem bądź panią tego swojego działania.
No i po pierwsze oczywiście, że możesz pracować w kapciach albo z domu, jeżeli np. jesteś tłumaczem, albo grafikiem, albo programistą. Ale z drugiej strony musisz sobie zdobyć tę pracę i w ogóle jakoś się zorganizować. Więc już to jest, dla wielu osób, poważny przeskok. Ja strasznie cieszyłam się, że będę mogła pracować z domu i że mogłam dopasowywać sobie te godziny pracy do tego, kiedy mi się dobrze pracowało. I pamiętam, takim dużym zdziwieniem dla mnie było, jak odkryłam, że właściwie, jeżeli w ciągu dnia mi się dobrze nie pracuje, to mogę się zdrzemnąć, pójść na spacer albo cokolwiek zrobić i skończyć to po południu bądź wieczorem. I zamiast siedzieć nad czymś bezsensownie cztery godziny i szukać tego idealnego słówka w tym konkretnym zdaniu, mogę zrobić przerwę i po prostu pójść dalej. Natomiast pod pewnymi względami mam też wrażenie, że freelancing nie różni się aż tak bardzo od etatu w organizacji pracy. Pamiętam taki moment, w którym tłumaczyłam książkę i autentycznie siedziałam przy tym biurku po te 8-9 godzin dziennie i nie miałam wyjścia!
Termin miałam taki, że musiałam siąść rano i skończyć popołudniu, siąść rano i skończyć popołudniu. Czyli właściwie na to samo wyszło prawie, gdybym chodziła do biura, z tą różnicą, że miałabym zapłacony ZUS i parę innych rzeczy załatwionych, miałam jakieś pomidorowe poniedziałki albo coś, bo to były czasy, kiedy firmy już coraz bardziej dbały o pracownika, więc pod pewnymi względami ten freelancing się aż tak nie różnił. A potem przyszłam już prawie 2 lata temu na coś, co nazywam własnym biznesem czy na bycie przedsiębiorcą.
I mam takie poczucie, że to się dosyć mocno różni też od freelancingu. Tak jak etat się różni i freelancing, to bycie na swoim i bycie przedsiębiorcą też się różni. I jak się nad tym zastanawiałam, to mam takie wrażenie, że to jest taka trochę ścieżka, że przedsiębiorcy trochę przecierają szlak freelancerem. Bo dla mnie bycie wolnym strzelcem, freelancerem to są takie zawody, gdzie jest zestaw rzeczy do wykonania. Typu są osoby, które potrzebują stron internetowych, są książki do przetłumaczenia, są konferencje do przetłumaczenia, czyli te zlecenia są.
A to, co Ty ze swojej strony robisz, to ubiegasz się o to zlecenie, tak jak się trochę ubiegasz o jakiś tam etat, stanowisko czy coś, to ubiegasz się o to zlecenie. W momencie kiedy mamy etat i to jest w jakiejś firmie zorganizowane, no to to jest jakiś tam worek zadań, które nam pracodawca daje. Natomiast mam wrażenie, że ten krok wcześniej w takim rozwoju jakiegoś rynku, roli, zawodu to jest właśnie taki przedsiębiorca, który prowadzi firmę.
Ja do tego wniosku trochę doszłam, porównując, dlaczego mnie się zupełnie inaczej pracuje, szuka zleceń i działa niż moim kolegom i koleżankom ze Stanów Zjednoczonych. Ja tu jestem jedna, tam jest ich kilkaset osób. I miałam takie poczucie, że ktoś się do nich zgłasza i oni realizują zlecenia, częściowo oczywiście tam prowadzą marketing itd. i jakieś różne promocje, natomiast ludzie się do nich zgłaszają, oni realizują te zlecenia. A ja jestem tu w Polsce na zupełnie innym etapie: uświadamiania w ogóle potrzeb, uświadamiania tego, że taki zawód istnieje.
I tak jak sobie myślałam, to nie jest tak, że mój zawód jest jakoś wyjątkowy. Bo jeżeli pomyślimy np. o fizjoterapeucie albo programiście, albo grafiku, to jest ilość osób, które wiedzą, że boli je kręgosłup, idą do fizjoterapeuty, potrzebują strony internetowej, idą do osoby, która tą stronę zaprojektuje. Ale jeżeli np. pomyślimy o takim fizjoterapeucie bardzo wyspecjalizowanym, na przykład ginekologiczny, to jest coś, co było totalną, totalną niszą jeszcze parę lat temu. Więc te kobiety, które działały w tej niszy, one dopiero budowały świadomość, że my jesteśmy, to robimy, z takimi problemami pomagamy.
I w którymś momencie mam takie poczucie, że to przechodzi w etap freelancigu, że jest pula zleceń, o które się ubiegasz itd. I dlatego mam takie poczucie, że warto zwrócić uwagę, zwłaszcza jeżeli się przeszło ze świata freelancingu na świat biznesu, jak to się wszystko różni? Bo podziałać trzeba inaczej, trzeba trochę inaczej z głową popracować i w ogóle dużo bardziej z głową popracować w sensie treningu mentalnego albo właśnie jakiegoś takiego coachingu i rzeczy z twojego obszaru. No i trzeba się też zupełnie inaczej zorganizować.
EW: Właśnie, to porozmawiajmy o tym, cofając się najpierw od etatu do freelancingu. Co tam było takiego, co Ciebie szczególnie zaskoczyło, jeśli chodzi o organizację pracy i głowy?
WG: Jedno zaskoczenie to to, o którym mówiłam, że w etacie – teraz jest inaczej, bo wiele osób pracuje z domu – natomiast w tym klasycznym etacie, sprzed pandemii, idziesz do biura i jesteś tam ileś godzin. I mało było firm, w których mogłabyś pójść na drzemkę, albo tak po prostu sobie wyjść na spacer na dwie godziny na zasadzie: szefie, szefowo, ja w ogóle nie myślę, ja nie jestem w stanie pracować, to nie ma sensu, to ja wyjdę na spacer. Trudno mi sobie wyobrazić, jak w tych korporacjach, w których ja pracowałam, jakby ci ludzie zareagowali, chociaż miałam jednego świetnego szefa, który jestem przekonana, że jak najbardziej na to przystał, bo on sam zaczynał pracę nie tam o dziewiątej, tylko jakoś później trochę, bo zupełnie w innym trybie działał i on wiedział, że on rano nie jest efektywny i to nie ma sensu, żeby on się przykleił do biurka o ósmej rano. Natomiast większość osób, z którymi współpracowałam czy pracowałam i które znam na etatach, to ta struktura tego dnia była taka bardzo konkretna i to pracodawca właściwie wyznaczał ci, że ty masz być przy tym biurku. Czy jesteś jakoś super efektywna, czy nie. Co najwyżej modne było siedzenie po godzinach. Jeżeli ten dzień był tak strasznie nieefektywny, to zamiast sprawić, żeby on był bardziej efektywny, to się wydłużało swoje godziny pracy.
Jak zostałam freelancerem, to solidnie się zdziwiłam, że jeżeli jestem na konferencji i tłumaczę konferencję, no to tam już nie ucieknę. Tam już nie mam szans nic zmienić. Chyba że na przykład mam jakiś trudniejszy moment. Potrzebuję koniecznie nie wiem, kawy czy czegoś. Wtedy zamieniam się z kolegą czy z koleżanką w kabinie. Mówię: Słuchaj, weź te 5 czy 10 minut ode mnie, ja idę po kawę, do łazienki, oblać się wodą i wrócę tu w trochę lepszym stanie. Tak, jeżeli coś takiego się wydarzyło, to to był jedyny ten sposób, żeby jakkolwiek dopasować to, co się robi do naszego stanu, do tego jak się czujemy. I to, co też dużo osób powtarza i ja to odczułam: freelancing jest o tyle trudniejszy niż etat, że teraz sama musisz zdobyć swoją własną pracę.
Musisz się promować, zbudować markę osobistą, budować swoje nazwisko, żeby w ogóle ktokolwiek Cię znał. Ja akurat tę część dosyć dobrze znam, bo nie byłam w ogóle ze świata lingwistycznego. Najczęściej jest tak wśród tłumaczy, że jesteś tłumaczem, tłumaczką po lingwistyce albo po anglistyce, po takich konkretnych filologiach. I tam wchodzisz w ten świat, masz znajomych, którzy już to robią, oni cię znają ze studiów albo skądś i gdzieś tam budujesz swoją sieć, pokazując, że teraz już jestem tłumaczem, tłumaczką, już działam. Natomiast ja przyszłam ze świata biznesu i mnie praktycznie nikt nie znał, więc od samego początku, od zera, właściwie kompletnie i totalnie startowałam, żeby w ogóle dać się poznać, że ja jestem, że ja wykonuję takie, a nie inne zlecenia w takich obszarach specjalizacji.
I pamiętam, że wtedy totalnie nieoceniony był mój mąż dla mnie, bo siadaliśmy nad moim CV i szlifowaliśmy je do oporu po kilka godzin, pod różne rodzaje tłumaczeń. Czyli jeżeli to były takie bardziej w stronę finansowych, a byłam na początku, to wyciągaliśmy różne rzeczy z mojego doświadczenia zawodowego, co było związane z finansami. Jak to było marketingowe, to pod marketingowe. I w ten sposób budowałam tę markę osobistą. Tego nawet chyba się wtedy jeszcze tak nie nazywało te 10 lat temu, ale potrzebowałam jakoś zbudować swoją rozpoznawalność.
EW: Bardzo ciekawe co mówisz, że właśnie nie jesteś po filologii, po lingwistyce, tylko z biznesu przeszłaś do tłumaczeń właśnie. Wcześniej zajmowałam się coachingiem kariery. To bardzo dużo osób miało takie wyobrażenia, że np. chciałabym zostać tłumaczem, tylko oni nie są po filologii, więc nikt nie zatrudni albo chciałoby zostać copywriterem, ale nie są po polonistyce, więc ich nie zatrudni. Czy w ogóle miałaś takie obawy, że nikt Cię nie zatrudni? Bo nie jestem po tym konkretnym kierunku studiów?
WG: Miałam takie obawy i zdarzały mi się nieprzyjemne rozmowy. Zapamiętałam dosyć mocno jedną rozmowę z jedną z agencji, gdzie główna osoba, która zlecała zlecenia, była na długim urlopie zdrowotnym. Ja w tym czasie z tą agencją zaczęłam współpracować, klienci byli bardzo zadowoleni. Akurat pasowała mi biznesowo, bo jestem po Szkole Głównej Handlowej, więc tak dosyć dobrze wiedziałam, o co chodzi w biznesie. Więc czasami nawet było tak, że były takie sytuacje, w których ja byłam w stanie fajnie ułożyć tą myśl. Jeżeli ktoś w bardzo duży, skomplikowany sposób coś opowiadał, to byłam w stanie czasem tak opowiedzieć i tak ułożyć, że dobrze się słuchało tym osobom, które mnie słuchały. Generalnie, klienci byli zadowoleni, ale kiedy ta osoba zlecająca wróciła z tego swojego L4, okazało się, że nie zna mnie ten mężczyzna i wprost mi powiedział, że mnie nie zna i nie ma zamiaru mi nic zlecać. I jego to za bardzo nie obchodzi, że wcześniej już zlecenia miałam i klienci byli zadowoleni. On woli korzystać ze swoich lingwistów, z którymi współpracował wcześniej, więc zdarzały mi się takie sytuacje i miałam świadomość tego, że tak będzie, że jestem zupełnie nieznaną osobą, która wchodzi w jakąś tam już ugruntowaną branżę.
Natomiast tak bardzo marzyły mi się te tłumaczenia i to było coś dla mnie takiego oczywistego, co ja tak bardzo lubiłam robić, że nie dawałam się tak zbywać po prostu. Pamiętam takie dni, że siedziałam i normalny cold calling uprawiałam. W sensie miałam listę agencji tłumaczeniowych, miałam listę firm eventowych i takich, które np. mają sprzęt do tłumaczeń symultanicznych i po kolei dzwoniłam i pytałam, jak się dostać na listę. I pamiętam też ten moment, w którym się zorientowałam, że nie warto pytać: „CZY mogłabym się dostać na Waszą listę?”, tylko: „Co mam zrobić, żebyście mnie wpisali na swoją listę podwykonawców?”. Że to jest takie: jakie warunki mam spełnić. I w ten sposób z tego kontrolingu absolutnie nienawidziłam. Pamiętam, że tak jak na filmach czasem są takie sceny, że ktoś próbuje 5 razy gdzieś zadzwonić do nowej randki czy do kogoś, to ja dokładnie tak się w to bawiłam, że wykręciłam numer jeszcze raz zrzucałam tą rozmowę zanim zdążyło się połączyć, ale to jeszcze zrobię jeszcze kawę, jeszcze herbatę, bo ten cold calling był straszny.
Natomiast najtrudniejsze dla mnie było to, jak zdobyłam jednego z fajniejszych zleceniodawców w ten sposób. I w tedy już nie miałam wymówek, bo wiedziałam, że tam bym się nie dostała, gdybym nie zadzwoniła i nie szukała czegoś. I tak szczęśliwie się poukładało, że byli ze mnie zadowoleni i dokładnie te zlecenia były takie, które ja chciałam robić i dużo konferencji organizowali. Także nie było to super łatwe: przejść z biznesu do tłumaczeń nie będąc lingwistą, ale to się da zrobić!
EW: Super inspirujące. Czasem trzeba robić coś, czego się bardzo nie lubi, ale jeśli pozwoli nam to spełnić marzenia, no to robić trzeba! Super! OK, czyli powiedziałaś o tym, że musiałaś sama zdobywać nowych klientów, budować swoją markę osobistą. Ile czasu zajęła taka zmiana myślenia, że ja już nie chodzę do tego biura na konkretną godzinę? Nie muszę konkretną ilość godzin spędzić na tej pracy. Mogę sobie wyjść na spacer w środku dnia. Czy to było coś, co dość szybko do Ciebie dotarło, czy po jakimś czasie dopiero dotarło, że hej, że przecież to teraz ja mogę sobie to wszystko sama ustalać. W końcu FREE-lancing, więc jestem wolna (śmiech)
WG: Dokładnie (śmiech). Wiesz co, jeśli dobrze pamiętam, to mi tak zajęło rok, półtora, mniej więcej. I chyba to największe otrzeźwienie było po tłumaczeniu tej książki (którą w ogóle można po moim nazwisku znaleźć, że była tłumaczona przeze mnie). Pamiętam, fantastycznie mi się już potem współpracowało z samym wydawnictwem, kiedy uzgodnialiśmy jeszcze jakąś terminologię itd. Natomiast samo siedzenie przed ekranem po 8 godzin dziennie było dla mnie absolutnie straszne.
I to był taki moment, w którym (wydaje mi się, że to był rok albo półtora po rozpoczęciu freelancingu) zadecydowałam, że pisemnych prawie nie będę robić, oprócz pojedynczych, które rzeczywiście typowo biznesowe czy jakieś prezentacje czy coś wpadają, że ja będę się trzymać tylko tych tłumaczeń konferencyjnych, tłumaczeń ustnych, bo to jest coś, w czym jestem najlepsza, najlepiej się w tym sprawdzam, świetnie się w tym czuję i mam bardzo dobry feedback. Bo niestety, z tłumaczeniem pisemnym to, co mnie denerwowało, i mam takie poczucie, że częściowo widzę to też w aktualnym zawodzie, że tam nie widzisz efektu w tym sensie, że przetłumaczysz coś z angielskiego na polski, z polskiego na angielski.
Ale pamiętam, kiedyś konsultowałam się z kolegą, którego firma zalecała tłumaczenie agencji, dopytywałam, czy on w ogóle kojarzy ten sprzęt, dla którego ja coś tam tłumaczyłam, albo jakąś procedurę. Ale mi wtedy powiedział: Wiesz co? Trochę mi głupio mówić, ale to jest tylko po prostu tłumaczenie do szuflady. W sensie potrzebujemy mieć to w dwóch językach. I to są dokumenty, które muszą być w dwóch językach. I ono wyląduje w szufladzie. I to wszystko. Z tego nikt nigdy nie będzie korzystać. Więc nawet nie musisz aż tak się starać i nie musisz aż tak rozumieć tego wszystkiego. I wtedy pamiętam, dostałam tak w głowę dosyć mocno. Bo ja jestem zaangażowana w swoją pracę. Jak już coś robię, to staram się robić to jak najlepiej, a nie jakąś fuszerkę wykonać. I to był moment: to ja się tak staram i całe serce wkładam, i risercz, i ja próbuję postawić się w buty tego, kto będzie czytał ten dokument, a tego dokumentu nikt nie będzie czytał. No i wtedy postanowiłam, że to tylko ustne będą.
I dosyć szybko się zorientowałam też, że bycie tłumaczem ustnym to jest, przynajmniej w moim odczuciu, konkretny styl życia. Śledzenie niusów, sprawdzanie co się dzieje w tym kraju, z którego języka tłumaczysz. Dbanie o swoją kondycję, o to, żebyś była zdrowa, nie miała kataru, żeby mózg bardzo dobrze działał, bo to jednak symultaniczne tłumaczenie. To jest jeden z tych takich zawodów, które są u szczytu jeżeli chodzi o przetwarzanie i szybkość przetwarzania w mózgu, bo jednym uchem ci wpada jeden język, Ty musisz wypuszczać z siebie drugi język, zdanie czy dwa później. Więc to są takie rzeczy, które dla mnie miały ogromne znaczenie, żeby być w świetnej formie i świetnie się trzymać. Mam też taki charakter, więc ja to tak dociągałam, może nie do ekstremum, ale prawie że właściwie to teraz to by trzeba było prawie ze wszystkiego zrezygnować, żeby być świetnym tłumaczem. I pamiętam, mam nawet notatniki do dzisiaj, jak sobie rozpisywałam, co mam zrobić, żeby być świetnym tłumaczem.
Więc ja poszłam na impro i to po angielsku, żeby jak najszybciej coś w drugim języku powiedzieć. Chodziłam na Toastmasters, żeby jak najlepiej się wypowiadać, żeby jak najmniej mieć tych takich dźwięków, zastanawiania się itd. Itd. Więc zabudowałam to całymi umiejętnościami, które są potrzebne i ileś tych rzeczy powyciągałam, konkretny styl życia wokół tego zbudowałam, i wydawało mi się, jak przechodziłam do nowego zawodu, że ja potrafię takie rzeczy budować od nowa i właściwie to to, co będę teraz robić, nie będzie się tak dużo różnić od zdobywania tłumaczeń ustnych. Jakże się myliłam!
EW: No właśnie, to przejdźmy już do tego nowego zawodu. Bo z etatu na stanowiskach korporacyjnych, biznesowych poszłaś do tłumaczeń – nowy zawód – i teraz nie otworzyłaś biura tłumaczeń, tylko znowu: całkiem nowy zawód, już prowadząc własny biznes. I wiem, że do tego zawodu doprowadziło – zdradziłam to na początku, jak cię przedstawiałam – doprowadziła Cię pewna trudna sytuacja. Opowiedz, jak to było, że zostałaś photo managerką.
WG: Główna trudna sytuacja, która mnie doprowadziła do tego zawodu: To był taki styczniowy dzień, w którym spieszyłam się po córkę do przedszkola. I jeszcze w drodze do przedszkola – teraz nie pamiętam, czy do męża pisałam, czy coś sprawdzałam, odhaczam jakieś zadania w Asanie, żeby szybko, szybko, szybko coś załatwić i pobiec po dziecko – telefon mi wypadł z rąk i spadł na schody ruchome. I wszystkich przestrzegam, że nawet jeżeli tak jak ja nie przepadają za ryzykiem i telefon mają w obudowie i ze szkiełkiem, to między szkiełkiem tym naklejonym na ekranie a obudową, tam jest takie małe miejsce, w które jak trafi schód ruchomy czy ten ząbek ze schodu ruchomego, to niestety, telefon przestaje istnieć. No i mój telefon przestał istnieć.
W skrócie: myślałam, że się robiły kopie zapasowe, ale przez jakiś czas się kopie zapasowe nie robiły. Próbowałam odnaleźć, odzyskać te zdjęcia. To było bardzo trudne. I wtedy się zorientowałam, że mam straszliwy bałagan w zdjęciach. Odkąd na świecie była moja córka – bo do urodzenia córki, w miarę dbałam o zdjęcia, tak że one były w folderach chronologicznych poukładane, poprzebierane też najczęściej po urlopach itd. Nie że trzy lata później nieprzebrane zdjęcia po urlopie.
No ale jak się młoda urodziła, to miała swój pomysł na organizację czasu mamy. Ja też nie zapomnę, że jak byłam w ciąży, to byłam przekonana, że ja sobie tak świetnie radzę z organizacją siebie w czasie. W tych tłumaczeniach i w tym freelancingu. Jestem świetna, jeśli chodzi o organizację zadań. Wtedy pamiętam, czytałam Niebałagankę – ona chyba teraz zmieniła trochę swój profil działalności – ale byłam w tym teamie takim „W przerwach trochę zrób coś w domu i ogarnij, żeby potem całymi wieczorami czy w weekendy nie sprzątać”. Więc byłam w tym świetna. I byłam przekonana, że z tym dzieckiem u piersi zrobię kurs dla mam jak się doskonale zorganizować i z tym dzieckiem będę sobie tak świetnie radzić…
Moje dziecko mnie wyśmiało! Ona od zawsze miała swoje pomysły, miała swój pomysł na to, kiedy, jak się urodzi i w ogóle autentycznie, to jest osóbka o mocnej osobowości i pokazała mamie w świecie jej miejsce. (śmiech) I pokazała mi, że to co wiedziałam sprzed bycia mamą nie za bardzo się da odnieść do tego bycia mamą i działania w ten sposób. I że jak się śpi dwie godziny dziennie, to się trochę inaczej działa niż jak się spało 8 albo 10 i tak bardzo się dbało o swoje zdrowie. No i się dużo pozmieniało. I te schody są najważniejsze dla mnie, bo wtedy się zorientowałam, że mam taki bałagan i że jest taki problem. A potem był taki moment, który wspominam i teraz mogę kontrastować z aktualną sytuacją, kiedy robiłam fotoksiążkę dla dziadków mojej córki.
Od kilku lat jesienią robię fotoksiążkę, którą potem podarujemy na święta. I ta książka, projektowanie jej, a właściwie selekcja zdjęć do niej, zajęła mi chyba z 2 miesiące. W sensie miałam taki bałagan, że nie byłam w stanie odnaleźć tych zdjęć. Wtedy się też zorientowałam, że część zdjęć rzeczywiście nam zaginęło i nie do końca nawet wiemy jakie. I ta dwumiesięczna selekcja mi pokazała, że coś jest nie tak i ja muszę coś z tym zrobić. Tych duplikatów mam za dużo i zaczęłam szukać w ogóle jak to zrobić.
A że posługuję się angielskim tak jak się posługuję, to dosyć szybko mnie to doprowadziło do organizacji, której jestem członkinią, czyli Photo Managers, do której należą właśnie photo managerowie i photo managerki z całego świata. Zaczęłam od nich uczyć, a potem się zorientowałam, że to jest zawód. Czyli mogłabym tak połączyć to, że lubię robić te zdjęcia i że jednak trochę się życie zmienia z dzieckiem, I że też przy okazji zmieniłam miasto, w którym mieszkamy i tak dalej, więc ileś rzeczy tam się nałożyło. I zaczęłam się uczyć najpierw jak porządkować te zdjęcia dla siebie, a potem stwierdziłam: no dobra, podoba mi się ten zawód. Można opowiadać o zdjęciach, można opowiadać o wspomnieniach i fajne rzeczy z ludźmi robić. To w takim razie chyba pójdę w to.
EW: Super, super. Jak w ogóle wygląda praca photo managerki?
WG: Trochę to zależy od tego, co akurat photo managerka robi. Ostatnio na przykład moich kilka miesięcy to jest praca z plikami cyfrowymi klientów, czyli porządkowanie: albo w takiej wersji, że mam u siebie dysk klienta i z tych przeróżnych folderów, które tam są zdjęć ściągniętych np. z iCloud, z iPhona albo z jakiegoś innego telefonu. Wśród tych wszystkich zdjęć szukam duplikatów i usuwam duble, że jest ten sam plik kilka razy w kilku folderach, bo to też jest coś co ja znalazłam u siebie. I wtedy stwierdziłam, że niemożliwe, że to się robi ręcznie, że musisz znaleźć jeden plik i każdą nazwę pliku wyszukać, czy nie ma jej w innych folderach, że muszą być na to narzędzia. Oczywiście, że są.
No i potem po kolei. Jak już usunę duplikaty to układam to w foldery chronologiczne. Jeżeli ktoś ma więcej zdjęć z takich wydarzeń typu Boże Narodzenie, urodziny, urlop, to wyłączam też ten folder, żeby łatwo było znaleźć zdjęcia z urlopu z poprzedniego roku. W zależności od klienta czasem oznaczam osoby, które są na zdjęciach. Żeby było łatwo wyszukać np. wszystkie zdjęcia, na których jest moja córka z maja na przykład. Niektórzy klienci chcą mieć też słowa kluczowe, typu czy na tych zdjęciach jest kot, na tych zdjęciach jest pies, a na tych zdjęciach jesteśmy na tej działce, a tam jesteśmy w Grecji, żeby też było łatwiej wyszukać.
To jest w ogóle fascynujące dla mnie w technologii i w tych czasach, że mogę też działać zdalnie i że łączy się z komputerem klienta i klient sobie np. siedzi i pracuje na jednym komputerze, a ja na jego drugim komputerze, przerzucam mu zdjęcia, szukam duplikatów i robię tam różne czary mary. Więc to jest taka podstawowa część tej mojej działalności. I piękne w tym zawodzie też jest to, że ja wprawdzie w Polsce jestem jedna, ale w Stanach moje koleżanki i koledzy już tak powoli się specjalizują w różnych rzeczach. Są tacy, którzy konwertują np. VHS stare na empeczwórki. Są tacy, którzy raczej się zajmują skanowaniem starych zdjęć, no i tam różne wersje z tym związane, fotoksiążki. Ja jeszcze do tego robię na przykład mozaiki albo kolaże na ścianę, więc to wszystko zależy od tego, co akurat klient potrzebuje.
Generalnie wszystko co jest jakoś tam związane ze zdjęciami. Fotografką nie jestem, więc sesji nie robię, ale zdecydowanie też namawiam do tego, żeby sobie robić sesje, robić zdjęcia, żeby w ogóle wywoływać te zdjęcia i je przeglądać. Bo mam też takie poczucie właśnie, że w tych zdjęciach jest bardzo, bardzo dużo dobrego. One często nam pozwolą się albo zatrzymać, albo zastanowić, albo uśmiechnąć. Ja bardzo często ostatnio tak mam, że wracam do jakichś zdjęć z pierwszych lat życia mojej córki i się uśmiecham, że ona od początku taki ma charakterek, albo od początku takie fajne rzeczy robiła, albo że och, to był piękny wyjazd tam, gdzieś w jakieś miejsce. Chciałabym tam wrócić. Więc też taką jestem osobą, która bardzo namawia do korzystania ze zdjęć.
EW: Myślę sobie, że – być może powiesz mi zaraz, czy tak faktycznie jest – że może na Tobie ciążyć jakaś presja, odpowiedzialność? Bo tak naprawdę klienci dzielą się z Tobą czymś tak intymnym jak wspomnienia. Jak to jest? Jak to odczuwasz?
WG: Czuję to na sobie. Czasem nawet klienci o tym ze mną rozmawiają. Jeden z powodów, dla którego jestem w biurze – bo pracuję z wynajętego biura, a nie z domu, zza swojego biurka, zza którego całe lata pracowałam – to jest właśnie chronienie prywatności moich klientów. I takie pokazywanie, że wasza prywatność i bezpieczeństwo jest dla mnie ważne. Postanowiłam wynająć to biuro, kiedy zajmowałam się takim rodzinnym projektem. Przywiozłam bardzo dużo starych odbitek z domu moich dziadków i w ramach procesu, w którym ja skanuję odbitki – ja go nazywam magicznym procesem – to odbitki znajdują swoje pary, znajdują swoje lata, wydarzenia. Dzielę je, sortuje na różne kategorie. I w trakcie skanowania bardzo często jest tak, że znajdujesz to jedno zdjęcie i tu masz jedno zdjęcie ze ślubu, a tam jest 10 miesięcy ślubu i jesteś w stanie je połączyć.
Jak składałam te odbitki na kanapie swojego łóżka w sypialni, stwierdziłam: ale ja tak nie mogę rozkładać zdjęć klientów! W ogóle nie ma opcji! Po pierwsze mam kota, który po prostu zawsze ma swój pomysł co i kiedy zrobić. Jest dziecko, które popołudniami jest w domu. Jest w domu też mąż, który teraz też pracuje z domu i stwierdziłam, że to nie jest dla mnie ok, że ktoś przyjdzie np. oddać mi pudło swoich zdjęć albo dysk i przyniesie mi je do mojego domu, a ja tam będę pracować. Co innego, gdybym miała rzeczywiście dom z jakimś osobnym wejściem czy coś, to pewnie bym została i działała w ten sposób, ale stwierdziłam, że biuro mi jest potrzebne, żeby rozdzielić te dwie sprawy, żeby te rzeczy klientów były w biurze, one były zamknięte i żeby było wiadomo, że one są tutaj.
Więc to jest ta część z takim fizycznym bezpieczeństwem, żeby ktoś obcy mi tu nie wszedł i czegoś nie oglądał. A druga rzecz jest taka, że Polacy chyba bardziej niż Amerykanie mają obawy związane ze swoją prywatnością. Takie: no ale Ty będziesz moje prywatne zdjęcia oglądać. Ja tam mogę dziwnie wyglądać albo coś, albo ktoś się czasem obawia, że a co jak tam jest gdzieś moje nagie zdjęcie, to ja się tak śmieję, tak jak się śmieją koleżanki i koledzy moi, że dziecko mam i wiem jak się je robi, i widziałam gołego człowieka. Raczej tak, że większość osób, jeżeli ktoś ma dziecko, to ma pewnie jakieś zdjęcia jakichś wysypek albo czegoś. Większość z nas ma zdjęcia półek z cenami przedmiotów czy czegoś, więc każda kolekcja jest trochę inna, ale mało jest takich rzeczy, które mogłyby jakoś zszokować albo zdziwić.
I kolejna sprawa jest taka, że na tym etapie tych duplikatów, układania w foldery, jakkolwiek te zdjęcia są dla mnie super ważne, bo to są zdjęcia i wspomnienia mojego klienta, to ja działam na plikach i na danych tak naprawdę! Trudno sobie wyobrazić, np. ostatnia kolekcja, z którą działam, to tam jest w okolicach chyba 90 tysięcy plików, to życia by mi nie starczyło, gdybym chciała każde to zdjęcie obejrzeć, w ogóle nie byłoby takiej opcji! I nawet jak mi tam migają jakieś rzeczy, to najczęściej mam tak, że się uśmiecham, że ktoś był w jakimś fajnym miejscu albo coś pięknego zobaczył, albo coś pięknego zrobił. I mam taką ogromną radość z tego, że ktoś te fajne rzeczy uwiecznił, a ja mogę mu pomóc teraz wyciągnąć je z tej czarnej dziury. Bo mam takie poczucie, że te foldery typu „Zdjęcia git malina 2015” albo „Zrzut z cyfrówki” to jest czarna dziura, w której te zdjęcia giną i płaczą i nie ma szans ich tam odnaleźć.
A w momencie kiedy masz folder „2021 Boże Narodzenie” to rzeczywiście te zdjęcia odnajdziesz i masz szansę je oglądać. Także tak, ta część związana z prywatnością, z bezpieczeństwem to jest coś, czego się niektórzy obawiają. Na tyle, na ile mogę, staram się o tym opowiadać, ale też staram się pokazywać, że jeżeli mi z jakiegoś powodu nie ufasz, albo mi powiesz „nie, obcej osobie w ogóle nie mam dostępu do moich zdjęć”, to pewnie się nie dogadamy – w tym sensie, że pewnie nie jestem dla Ciebie. Możemy spróbować żebym Cię czegoś nauczyła albo opowiedziała Ci o tych programach, z których korzystam. Możesz działać samodzielnie. Oczywiście, że będzie trzeba włożyć w to bardzo dużo godzin i wysiłku uczenia się tego oprogramowania, ale znowu – nie wysyłamy rakiety w kosmos. To nie jest tak, że ja robię rzeczy, które absolutnie nikt inny nie może zrobić, bo to jest normalny, regularny zawód.
EW: Tak, myślę, że ja też mam podobnie. Do mnie przychodzą ludzie ze swoimi emocjami, wspomnieniami – tylko zorganizowanymi – i też są ludzie, którym ciężko się otworzyć przed obcą osobą, no ale wtedy po prostu nie jestem w stanie pomóc. Też mogę zaproponować jakieś ćwiczenia do samopomocy tak zwanej, ale po prostu w takim razie nie, nie będziemy pracować. Pojawił się temat tego biura. To ja tak sobie myślę, że to jest bardzo fajny element takiego dbania o oddzielanie pracy od życia prywatnego. Czy faktycznie tak jest, że całą swoją pracę wykonujesz w biurze, a dom jest od życia prywatnego, czy jednak gdzieś tam to jeszcze się łączy?
WG: Myślę, że tak 90-95% pracy wykonuje z biura, rzeczywiście. Są wyjątki, ale je sobie utrudniłam. Myślę, że sposób na różne działania to też jest utrudnianie sobie. Mam komputer stacjonarny, więc nie spakuję go na plecy do domu. Mój laptop działa dosyć dobrze, ale jest słabszy niż komputer stacjonarny, więc utrudnia to wynoszenie pracy do domu. Jeżeli biorę laptopa do domu, to po to, żeby na przykład czasem jakiś tekst napisać, coś gdzieś wrzucić albo podsumować tekst. Miałam w ostatni weekend komputer w domu, bo raz, że robiłam fotoksiążkę, taką prywatną, a dwa, że chciałam podsumować poprzedni tydzień, bo już nie chciałam dłużej zostawać w biurze, tylko chciałam to zrobić jak trochę będę miała wolniejszą głowę w weekend.
To są takie pojedyncze sytuacje, w których biorę komputer do domu, natomiast bardzo się staram tego nie robić. I właśnie, żeby próbować dbać o tą równowagę między życiem prywatnym a biurem, nawet nie wiem, czy to nazwać równowagę, balans, czy jakkolwiek inaczej, po to, żeby one się jakoś tak za mocno nie przenikały, bo i tak jako przedsiębiorcy trudniej oddzielić pracę od życia prywatnego niż jako freelancer, bo jak byłam freelancerkę, to jedynie czasem spotkałam w życiu prywatnym coś ciekawego do posłuchania albo do poczytania, i to mogą być jakieś rzeczy, przy których mogłam pomyśleć o pracy, ale raczej mi się nie zdarzało, na przykład rozkminiać strony internetowej pod prysznicem, albo myśleć nad strategią jakąś.
Jednak w momencie, kiedy zaczyna się prowadzić taki biznes-biznes, gdzie jest się przedsiębiorcą, który ma coś stworzyć, wymyślić w ogóle, to mam takie poczucie, że tu pojawia się konieczność nauki, jak oddzielić te różne rzeczy, jak ładować w jakieś pudełka. Niestety, czasem mam tak, jak bardzo dużo mam zadań, że mój mózg się śmieje, że on robi tak puk puk w nocy o trzeciej i mówi „mam pomysł na tę twoją stronę internetową, na której będzie oferta!”. Mam już takie postanowienie, że będę miała przy łóżku dyktafon, bo wkurza mnie to, bo to są dobre pomysły. O tej trzeciej w nocy, jak ten mózg odpoczywa, się czyści czy cokolwiek on tam robi. W nocy natomiast jest to trudne. Jak siedzisz przy herbacie, nie wiem, przy kolacji i wpadasz: wiem! Wiem jaki nowy produkt zrobię! I teraz odrzucić te pomysły jest bez sensu, bo ten mózg jednak jest kreatywny jak odpoczywa, ale gdzieś to trzeba jakoś tak zapisać i odłożyć.
Żeby nie było tak, że teraz wymyślisz ten produkt na biznes i od razu za tym idziesz i nurkujesz i siadasz do kompa i nie wiadomo co robisz. Więc to były rzeczy, których właśnie między innymi tu odczuwam różnicę między byciem freelancerem a przedsiębiorczym. To, że trudniej jest wyjść mentalnie z pracy, bo dużo większe obciążenie masz takie strategiczne. Musisz wymyślać różne rzeczy, jakieś puzzle, dopasowywać do siebie itd. W freelancingu, przynajmniej w tym, jak ja pracowałam, to aż tego tak nie było. Mogłam się zastanawiać nad tym, jakie słówka mi jeszcze są potrzebne, żeby przetłumaczyć ten afrykański pomór świń. Albo coś mi się przypominało, albo nie wiem, w drodze do pracy. Jeżeli to było ważne zlecenie, coś tam coś powtarzałam, nie wiem w autobusie czy gdzieś. Natomiast nie zdarzały mi się te rzeczy, które teraz mi się zdarzają jako przedsiębiorczymi, nad którymi też m.in. z Tobą pracowałam i pracuję.
EW: No właśnie, to co jeszcze było takie inne po przejściu na własny biznes? Lepsze albo gorsze?
WG: Chyba bym tego w ogóle nie kategoryzowała na lepszy i gorszy, bo tu też ważne moim zdaniem jest dopasowanie swojej pracy do siebie i siebie do swojej pracy, żeby to jakoś to wszystko działało. I myślę, że są osoby, które są super szczęśliwe jako freelancerzy i to im wystarczy w zupełności przez całe lata. To, co na pewno działa inaczej, to cała ta część z organizowaniem sobie pracy, ale nie zadań w ciągu dnia czy w jednostce czasu. W ogóle wybieranie priorytetów. Nie mam takiego poczucia, że to było coś ważnego, kiedy byłam freelancerem. Na pewno priorytetem było przygotowanie się do konferencji versus zrobienie prania oczywiście. Albo wyższy priorytet, bo pilniejsze np. była konferencja, która jest jutro niż ta, która jest pojutrze, jednak pojutrze jeszcze jakiś tam czas jest. Więc to były też rzeczy, w obszarze, których się poruszałam. W momencie, kiedy się okazało, że prowadzę biznes, o którym mało kto wie, że w ogóle taki biznes istnieje, już są takie usługi, że ktoś widzi np., że ma milion zdjęć na telefonie, ale nie wie, że może coś z tym zrobić.
Wie tylko, że to męczy. To w momencie, kiedy weszłam w coś takiego, to okazało się, że rzeczywiście muszę w ogóle znaleźć strategię jak się komunikować, co komu gdzie mówić. Jak byłam freelancerką to pamiętam, że właściwie chyba miałam stronę i LinkedIn bodajże tylko, no bo nic więcej mi nie było potrzebne, bo tam mnie sprawdzali potencjalni zleceniodawcy. A tutaj w momencie, w którym ja przynajmniej buduję świadomość, że w ogóle ja istnieję, mój rynek istnieje, to jest Instagram, YouTube, strona LinkedIn i ileś jeszcze innych miejsc, z których ja nie korzystam, ale które co jakiś czas wchodzą na orbitę, na zasadzie o, teraz super na TikToku coś coś idzie i co któryś raz zastanawiasz się: No dobra, to może ja też na TikToka powinnam wejść, po czym mówisz: nie. Zdecydowałam, że to są moje kanały komunikacji i przez cały czas wracasz jak zdarta płyta do tych swoich priorytetów, do rzeczy, które wybrałaś, do strategii. I mam takie poczucie, że to takie wracanie do swoich priorytetów, sprawdzanie tego, czy to, co robię, na pewno jest teraz ważne. To nie było aż tak super ważne na etacie iwe freelancingu z różnych powodów. A tutaj jest to absolutnie niezbędne.
EW: Tak. Czyli zdecydowanie więcej obowiązków, takich właśnie z zakresu budowania marki i promowania swojej oferty w ogóle. Żeby świat się dowiedział, że nie tylko Ty istniejesz, ale w ogóle taka usługa istnieje. To jest coś, co jest taką trudnością dla bycia pierwszą osobą w Polsce, która się tym zajmuje, jak Ci z tym jest?
WG: Czasem mnie to bawi. Czasem sobie myślę: aha, to znowu będzie ta rozmowa, kiedy będę tłumaczyć, kim jestem. Czasami jest to męczące. Zdarzają się też jakieś takie sytuacje, w których trochę mniej przyjemnie się robi. Ale ostatnio rozmawiałam z mężem apropo Linkedina, że to już nie jest tak przyjemne medium jak było kiedyś, że tam też się zdarzają trole, więc różne sytuacje są, ale ja zawsze ze spokojem. W ogóle bardzo lubię mówić, że jestem pierwszą foto menedżerką w Polsce i jeżeli ktoś mnie spytał tylko kurtuazyjnie co robię, to pewnie dalej się rozmowa nie potoczy. Najczęściej jest tak, że ludzie w ogóle pytają o co chodzi, co ja robię i gdzieś tam ta rozmowa się może potoczyć dalej.
Więc też nauczyłam się zaczynać w ogóle tę rozmowę, ale też uczę się w ogóle opowiadać o sobie. Więc to uświadamianie, budowanie, opowiadanie o potrzebach itd. To też jest zabawne, jak teraz mi się czasami otwierają jakieś klapki, albo przypomina mi się coś ze studiów, albo ze szkoleń, które lata temu robiłam, bo teraz dopiero to jest coś, co mi jest potrzebne, tak jak na etacie miałam coś wspólnego z marketingiem czy czy jako freelancerka, to rzadko mi się Kotler przypominał od marketingu albo jakieś takie osoby, a tutaj się okazuje, że jednak różne rzeczy wchodzą i są potrzebne i trzeba się nad nimi zastanawiać. Więc to rzeczywiście z takich rzeczy, które się różnią między tymi sytuacjami w pracy.
EW: OK, czyli we własnym biznesie ten biznes właśnie wchodzi nam z buciorami tego życia prywatnego. Czasem o trzeciej rano puka i chcesz się nim zająć. Jakie masz zasady, którymi się kierujesz, żeby właśnie mieć to życie prywatne, życie po pracy, żeby wyprosić go? Powiedziałaś o tym, że jak pojawia się pomysł w tych godzinach pracy, to go zapisujesz i zostawiasz na później. Co jeszcze jest takiego, co cię wspiera właśnie w tym, żeby mieć to życie po pracy?
WG: To w ogóle jest zabawne, bo jeszcze 3 tygodnie temu bym powiedziała, że mam swój Kodeks Pracy i się go twardo trzymam. Ostatnie trzy tygodnie trochę to zweryfikowały, bo przed świętami wszystko przyspiesza w większości biznesów, więc musiałam trochę przymknąć oko na swój Kodeks, żeby w ogóle zdążyć ze wszystkim, co chcę zrobić przed świętami. Natomiast Kodeks, który z Tobą wypracowałam i potem też pracowałam nad nim dalej w programie, to jest coś, co jest dla mnie super ważne. Mam też wydrukowany, mam go postawiony obok siebie, bo też dał mi, pozwolił mi się zastanowić w ogóle nad tym, co dla mnie ważne.
Wyszłam od tego właśnie tak jak Ty prowadzisz, co jest ważne, jak chcę, żeby mój dzień wyglądał i co jakiś czas właśnie się zastanawiam, czy ja na pewno chcę, żeby ten dzień tak wyglądał. I to są też takie miejsca, gdzie się zastanawiałam nad tym, jak mogę odpocząć, jak mogę dać trochę przewietrzyć głowę. I jakkolwiek śmiesznie to wygląda, to mam na przykład w biurze hula hop i mam w biurze matę do jogi i na macie robię sobie jogę nidrę co jakiś czas, staram się jak najczęściej i te trzy tygodnie właśnie trochę trochę mnie wyrzuciły z niektórych nawyków, ale mam aplikację taką do medytacji, którą bardzo lubię Polską i tam też są bardzo fajne medytacje, więc jeżeli mam mało czasu to mogę to zrobić. Jeżeli mam szansę na nidrę to rzeczywiście kładę się na podłodze na tej macie i zrobię sobie nidrę.
Fajne w pracy samodzielnie zupełnie w biurze jest to, że mogę sobie puścić muzykę i trochę się podreperować tą muzyką. Jeżeli robię coś, co jest bardziej nudne albo mam gorszy dzień i też śmiesznie to wygląda, ale mam hula hop w biurze, żeby trochę poćwiczyć i coś zupełnie innego zrobić. Tak. Mam takie poczucie, czasem trochę bardziej szalonego. Ile osób ma hula hop w biurze?
EW: Ja mam!
WG: A no widzisz, super! I mnie to daje takiego: haha, coś fajnego ronię!
EW: Jako to aplikacja do medytacji? Od razu może podpowiemy.
WG: Ja korzystam z Intu. Oni są płatni, natomiast szczerze ich polecam. Chyba mam ich trzeci rok bodajże i bardzo lubię ten głos tego prowadzącego. Jest tam duży wybór tych medytacji, a teraz przy Black Friday w ogóle pisali, że tam jakiś cały będzie taki dodatkowy moduł o planowaniu dla siebie, medytacji i chyba pilnowaniu jakichś rzeczy. Tam jest też taka taka opcja z Karmonogramem, że losuje zadanie na dzisiaj i masz tam czegoś pilnować i potem odznaczać, jeżeli je wykonałaś. Więc szukałam dla siebie różnych rodzajów medytacji. Byłam też na odosobnieniu medytacyjnym po dwa razy i bardzo się przekonałam do medytacji właśnie na odosobnieniach. Szukałam jak to robić w zaciszu biurowym albo domowym. I właściwie chyba od pandemii zaczęłam z Intu medytować, bo to jest o tyle wygodne dla mnie, że wszystkie te medytacje mam w jednym miejscu. Więc nawet jeżeli jest taka na przykład, którą bym bardziej lubiła, to najłatwiej mi jest po prostu otworzyć i tam wejść i stamtąd coś czerpać, niż gdzieś szukać w jakichś innych miejscach. Więc to mi dało taką stabilność, że po prostu otwieram i medytuję i kropka.
EW: Co ci daje ta medytacja?
WG: Taką jasność umysłu, mam wrażenie, najbardziej. Taki. Mam takie momentami jakie ktoś opowiada od ADHD i neuroatypowości, to mam czasem wrażenie, że znajduje się w niektórych tych opisach. Mój mąż się śmieje, że czasem jak mu pokazuje jakie mam skojarzenie między jedną myślą a drugą i tam jest milion przystanków po drodze, to pękam ze śmiechu, bo nie może w to uwierzyć jak mnie ta jedna rzecz doprowadziła do czegoś tak odmiennego.
Więc mój mózg ma miliard pomysłów na minutę i w momencie kiedy medytuję i zwłaszcza to uwielbiam podczas odosobnienia medytacyjnych, absolutnie kocham ten moment, kiedy tam się robi cicho, kiedy te myśli nawet jak płyną, to w ogóle się do nich nie przyklejamy w żaden sposób. I to jest taki taki oddech dla głowy. Nie wiem jak to nawet inaczej nazwać, taki pełny, tak jak można sobie wyobrazić, że staje się nad morzem i bierze się taki pełen oddech. Masz takie poczucie, że: o, teraz sobie odetchnęłam. To trochę mam takie wrażenie, że ta medytacja jest trochę tym dla mózgu.
EW: Ale fajne: oddech dla głowy! Bardzo mi się to podoba. Okej, wspomniałaś o programie, w którym pracowałaś dopracowywać swój Własny Kodeks Pracy. Chodziło o program Mój Biznes, Moje Zasady, który aktualnie – Jeśli słuchasz drogi słuchaczu, droga słuchaczko do tego odcinka przed 14 grudnia 2022 – jest w sprzedaży i można do niego dołączyć. Weroniko, z punktu widzenia użytkowniczki co byś powiedziała o tym programie i byś go poleciła?
WG: Mam takie wrażenie, że on pomaga bardzo dobrze się ustawić na pracę. Trochę żałuję, że pewnych rzeczy sobie w głowie nie ustawiałam na samym początku i że nie zdawałam sobie sprawy, że prowadzenie biznesu jednak różni się od zdobywania takich zleceń np. na tłumaczenie na konferencji i te rzeczy, które bardzo duże dla mnie miały znaczenie i bardzo dużo układały w głowie. To właśnie cała praca nad przekonaniami. To co całe lata mnie denerwowało w różnych artykułach, szkoleniach czy książkach to takie mówienie, że sprawdź jakie masz przekonania i je zmień. Jednak chyba mi tu brakuje ze stu kroków. W sensie po pierwsze, jakie mam je odkryć? W sensie dobra, no są takie, na które są oczywiste, typu uważam, że albo nie wiem, bo mam na przykład krzywy nos, albo coś takiego. Ktoś może pomyśleć, że to może być jakieś przekonanie albo coś takiego. Są rzeczy oczywiste, ale jeżeli mówimy o zarabianiu, o jakiejś tam pewności siebie, o sposobie pracy itd. To jest takie przekonanie, że ja wiedziałam, że coś trzeba z nimi zrobić, tylko nawet nie byłam w stanie tego punktu zaczepienia znaleźć.
To, co dla mnie jest odkrywcze, to szukanie skąd w ogóle te przekonania wziąć, gdzie możne je zauważyć, jak ich dotknąć, jak ich spisać i co potem z nimi w ogóle zrobić, bo to jest takie bardzo upraszczające i pójście na łatwiznę moim zdaniem w przypadku wielu autorów. No to znajdź to przekonanie i je zmień, bo obie doskonale wiemy i wiele osób, które Ciebie słucha też wiedzą, że to nie jest takie szybkie i to trochę jednak trwa i wymaga bardzo ciężkiej pracy.
Jednak jeżeli rzeczywiście chcemy, żeby to się na stałe zmieniło, więc takie zejście właśnie do przekonań, do wartości, do rzeczy, którymi ja się chcę kierować, to jest coś, co mi jest bardzo bliskie i też mam takie poczucie, że ten program trochę ukierunkowywać i ugruntował to, co dookoła niego też robiłam, bo częściowo to jest takie trochę nie pamiętam jak to jak to zniekształcenie poznawcze się po prostu nazywa konfirmacji, czyli to, że jak już coś tam przeczytamy, to jak jesteśmy w ciąży, to widzimy same kobiety w ciąży. Kupiliśmy nowy samochód mini to widzimy same mini wokół siebie, takie, że widzimy to nad czym się koncentrowaliśmy. I strasznie mi się podobało w trakcie programu, że jeżeli rozmawiałyśmy tam o zasadach albo o wartościach, albo o czymś, to nagle miałam poczucie, że przychodziły do mnie rzeczy, albo chętniej słuchałam rzeczy właśnie z tym związanych, które jeszcze dodatkowo pogłębiały i gdzieś tam dodawały mi perspektywy, albo przypominały mi się, że coś takiego już robiłam, to sobie wyjmę te wartości czy jakieś rzeczy, według których chcę żyć, żeby jeszcze lepiej móc popracować nad tym ćwiczeniem, które akurat mam przed sobą.
EW: Dla kogo to jest program? Jak myślisz?
WG: Dla przedsiębiorców i przedsiębiorczyń, dla osób, które chcą zamiast siedzieć w pracy nie wiadomo ile godzin i tak jak Ty mówisz być własnością swojej firmy i że my pracujemy dla firmy, a nie firma dla nas – które chcą to zmienić. Bo dość łatwo jest się zapędzić w pracę po kilkanaście godzin dziennie i żeby nie widzieć efektów i być sfrustrowanym. I to nie jest wcale łatwe wyjście coś z tym robić. Ale z drugiej strony mam takie poczucie, że to jest jedyne dobre, żeby odzyskiwać swoje życie i żeby odzyskiwać taką równowagę. Jakość życia. Bo rzeczywiście będąc przedsiębiorcą, oczywiście w każdym innym miejscu, będąc na etacie finansowym oczywiście też, ale można stracić sporą część życia. W przypadku mnie. Ja za bardzo lubię swoje życie i moich bliskich, żeby ich nie zaniedbać i żeby, żeby ten biznes zupełnie rządził moim życiem.
EW: Pięknie dziękuję Ci za to. Dzięki, Fajnie. OK, jeśli nie chcecie, żeby biznes pożerał Wasze życie i coś jeszcze poza biznesem z tego życia zostało, to zapraszam Was serdecznie do programu Mój biznes, moje zasady. Wszystko będzie podlinkowane oczywiście w notatkach do podkastu. Weronika, ciebie też podlinkuję, oczywiście, więc wiem, że teraz jesteśmy w takim sezonie przedświątecznym, gdzie myślimy o prezentach. To w sumie ostatni dzwonek, żeby pomyśleć o tych prezentach. I Ty w tym pomagasz. Powiedz, co przygotowałaś fajnego?
WG: Właśnie staram się w tym pomagać na dwa sposoby. Przygotowałam serię artykułów u mnie na blogu związanych z prezentami. Te prezenty oczywiście są związane ze zdjęciami, wspomnieniami, zapisywaniem wspomnień ze wspominania różnych rzeczy. Podzieliłam je na kategorie Prezenty dla rodziców, dziadków, dla dzieci. Ale ponieważ mamy taki, a nie inny czas… Ja się śmieję, że nasze pokolenie doświadcza hat tricka: koronawirusa, inflacji i jeszcze niestety wojny. To jest wyjątkowy rok i z czymś takim jeszcze nie mieliśmy do czynienia, więc przygotowałam też prezenty, które mogą ucieszyć, ale nie być bardzo drogie, bo to też nie jest sposób, żeby teraz, przed świętami rozbić bank. I zdecydowanie nie należę do osób, które teraz powiedzą Ci, że voucher na moje usługi jest Ci niezbędny do życia i w ogóle bez niego nie przetrwasz.
Właśnie dlatego przyczaiłam się na Black Friday i właściwie prawie w ogóle nie mówiłam o sobie, bo nie mam takiego poczucia, że to jest dobry pomysł. Przynajmniej w usługach jak mogę korzystać z takich rzeczy. Natomiast zdecydowanie zachęcam, żeby pomyśleć i zastanowić się, co co komuś może sprawić radość, bo może się okazać, że mała bombka dla dziecka albo kilka zdjęć, albo coś takiego związanego właśnie ze zdjęciami typu wywołanie zdjęcia do ramki i danie takiej ramki babci będzie czymś dużo bardziej wartościowym niż jakieś nie wiadomo, jakieś wymysły. Więc bardzo zachęcam, żeby się zastanowić nad tymi prezentami i żeby żeby nie przesadzać, bo nie wiadomo co nas dalej jeszcze czeka i z czym będziemy mieli do czynienia. A fajnie by było, jeżeli lubimy święta i lubimy je przeżywać, żeby one były radosne i żeby te prezenty jednak były trafione.
EW: Super. Pięknie. To gdzie Cię znajdziemy, Weronika?
WG: Można mnie znaleźć na mojej stronie: Bankwspomnień.pl. Tam są różne artykuły blokowe i m.in. ta seria świąteczna. Jestem na instagramie jako photo.managerka, więc można mnie na instagramie znaleźć. Mam też parę filmików na youtubie, ale nie jestem jakimś wielkim potentatem youtubowym, także nie liczcie na 10 godzin oglądania, na binge watching photo managerki, ale parę filmików tam można znaleźć, więc to są te miejsca w sieci, gdzie ja jestem głównie, gdzie jestem najczęściej. Jeżeli jakkolwiek Was interesuje temat zdjęć i układania ich i tak się zastanawiacie w ogóle z czym to się je i jak się ze mną pracuje, to tam na mojej stronie na głównej stronie jest link do umawiania spotkań. Teraz przed świętami do 16 grudnia się spotykam z klientami, a potem od stycznia i powoli bukuję nowy rok na ogarnianie Waszych zdjęć.
EW: Zapraszam serdecznie do Weroniki, jak słyszeliście. Wasze zdjęcia będą bezpieczne i poukładane, nawet posortowane, więc jeśli jesteście przytłoczeni tym jak dużo tych zdjęć pstrykacie i szkoda Wam, żeby gdzieś tam zniknęły w czeluściach Waszych dysków, to koniecznie do Weroniki, słuchajcie, ona na pewno się zaopiekuje i Wami i tymi zdjęciami. Dzięki serdeczne Weronika za to spotkanie i wszystkiego dobrego na nadchodzące Święta i Nowy Rok.
WG: Bardzo Ci dziękuję za zaproszenie i wszystkiego, wszystkiego dobrego życzę słuchaczom.
EW: Dzięki, do usłyszenia.
Myślę, że planując własny biznes czy wszelkie zmiany zawodowe warto poznać perspektywę osoby, która ma za sobą pracę na etacie, jako freelancerka i we własnym biznesie. Po drodze było sporo wyzwań, ale Weronika doskonale sobie z nimi poradziła. Wyciągam z tej rozmowy mnóstwo inspiracji dla siebie i mam nadzieję, że Ty też.
Pamiętaj o programie MBMZ: Mój biznes, moje zasady, który startuje już w styczniu i dzięki któremu będziesz mogła z pewnością siebie nazywać siebie szefową własnego biznesu, który nie będzie Ci już wchodził z buciorami do życia prywatnego. Wszystkie linki również do programu znajdziesz w notatkach do tego odcinka na stronie emiliawojciechowska.com/32. Kolejny odcinek już w Nowym Roku. Dlatego Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!